Gdybym miała podsumować jednym słowem papieską wizytę w Mediolanie byłoby to słowo "nadzieja". Ale nadzieja, o której mówi papież, nie jest ani głupią, ani ślepą.
Papieska wizyta w Mediolanie w sobotę 25 marca przemknęła w Polsce bez echa. Przykryły ją inne kościelne wydarzenia. Szkoda. Teksty wystąpień mają jednak to do siebie, że można do nich wrócić. Warto.
Gdybym miała podsumować jednym słowem papieską wizytę w Mediolanie byłoby to słowo „nadzieja”. Trzeba nadziei, by dać się Bogu odnowić. Trzeba nadziei, by wstać i iść. Bóg nadal przemierza nasze dzielnice i ulice, idzie wszędzie w poszukiwaniu serc zdolnych do usłyszenia Jego zaproszenia, aby je ucieleśnić tu i teraz – mówił papież kończąc homilię podczas popołudniowej Mszy św. - Bóg nadal poszukuje serc, takich jak serce Maryi, skłonnych by uwierzyć nawet w okolicznościach zupełnie wyjątkowych. I dodał: Niech Pan rozwija w nas tę wiarę i tę nadzieję.
Nadzieja, o której mówi papież, nie jest ani głupią, ani ślepą. Nie boi się widzieć tego, z czym spotykamy się na codzień, nie boi się widzieć trudności i wyzwań. Ale znajduje na nie odpowiedź. Po pierwsze, w Bogu, bo trzeba pamiętać, że nie idziemy sami. To nie nasze, ale Jego dzieło. Gdy myślimy, że wszystko zależy tylko od nas, to pozostajemy więźniami naszych zdolności, naszych sił, naszych krótkowzrocznych perspektyw. Kiedy natomiast jesteśmy gotowi, aby nam dopomożono, udzielono nam rady, kiedy otwieramy się na łaskę, wydaje się, że niemożliwe zaczyna stawać się rzeczywistością. - mówił Franciszek. Trzeba jednak szukać Jego, nie swoich dróg...
Ale nie jest też tak, że mówieniem o tym, że nie jesteśmy sami, chcemy zasłonić własną bezradność i – być może – bezczynność. Jak zatem odpowiedzieć na wyzwania dzisiejszego świata?
Istotnym elementem dzisiejszej naszej codzienności jest różnorodność. Obok nas żyją ludzie różnych języków, kultur, religii. To rodzi napięcia: i między nami i w nas. Sama obecność człowieka, który żyje inaczej, jest pytaniem o uzasadnienie naszego sposobu życia. W świecie jednolitym nie ma potrzeby odpowiadania na te pytania. Ale ten świat się skończył.
Kościół ma wielkie doświadczenie w zarządzaniu różnorodnością – przypomina papież. Bez jej redukowania do jednolitości i bez mylenia wielości z pluralizmem. Jedność w różnorodności jest możliwa. Jak się do jej budowania zabrać?
Po pierwsze, nie zapominać o przeszłości. Ta ziemia i jej mieszkańcy doświadczyli bólu dwóch wojen światowych. Czasami widzieli jak ich zasłużona reputacja pracowitości i uprzejmości bywała skażona nieumiarkowanymi ambicjami. Pamięć pomaga nam, byśmy nie byli więźniami mów siejących pęknięcia i podziały, jako jedynego sposobu rozwiązywania konfliktów. Przywołanie pamięci jest najlepszym antidotum, jakim dysponujemy, w obliczu magicznych rozwiązań podziału i wyobcowania. - mówił papież.
Dziś powoli zapominamy. Od kilku pokoleń Europa jako całość nie zna wojny. Nie znają jej już urodzeni po wojnie dziadkowie. Pęknięcia i podziały nie budzą niepokoju, nie pamiętamy do czego mogą prowadzić. Obyśmy mieli odwagę uczyć się z historii i o niej pamiętać. Z całym dramatem, który niosła...
Przyzwyczailiśmy się może do jednolitości. Ale – przypomina papież - warto, abyśmy pamiętali, że jesteśmy członkami ludu Bożego! (...) Ludu tworzonego z tysięcy twarzy, historii i miejsc pochodzenia, ludu wielokulturowego i wieloetnicznego. To jedno z naszych bogactw. To lud powołany do goszczenia różnic, aby je włączyć z szacunkiem i kreatywnością oraz świętować nowość pochodzącą od innych. Jest to lud, który nie boi się zaakceptowania kresów, granic. Jest to lud, który nie boi się użyczenia gościny tym, którzy jej potrzebują, bo wie, że jest tam obecny jego Pan.
Zatem: nowość to nie jest zagrożenie. Różnice trzeba przyjąć, z szacunkiem i kreatywnością włączyć w społeczeństwo, które razem tworzymy. Ważne: z szacunkiem, ale też kreatywnością. Nie chodzi tylko o współistnienie, obok siebie, bez zrozumienia i punktów styku. Chodzi o wspólne budowanie czegoś, co będzie nasze. Zachowując jedność w tym co konieczne, w tym co niekonieczne wolność, we wszystkim miłość (że przywołam bardzo starą kościelną zasadę). To ważne: nie tylko w Kościele, także w społeczeństwie istnieją warunki konieczne, gwarantujące współistnienie.
Różnorodność stwarza jednak również problemy. Kultura obfitości, której zostaliśmy poddani, proponuje perspektywę licznych możliwości, przedstawiając je wszystkie jako cenne i dobre. (...) Czy nam się to podoba, czy nie, taki jest świat, w który zostaliśmy wpisani i naszym obowiązkiem jako duszpasterzy jest pomaganie [młodym] w przemierzaniu tego świata.
Pewnie nie tylko młodym. Na wielość propozycji, które świat proponuje jako równe i dobre (nie tylko proponuje, ale żąda ich potwierdzenia jako dobrych) narażeni są nie tylko młodzi, także ich rodzice i dziadkowie. Nie jesteśmy jednak już dziećmi, którym mama i tata mówią, co jest dobre, co złe. Kościół musi mówić, ale mówienie nie wystarczy. Zwłaszcza w intensywnie zmieniającej się rzeczywistości, gdy nieustannie stajemy przed nowymi sytuacjami, wyzwaniami, propozycjami.
Dlatego uważam, że dobrze jest uczyć [młodych] rozeznawania, aby mieli narzędzia i elementy, które pomogą im kroczyć drogą życia tak, aby nie zagasł Duch Święty, który w nich jest – mówi papież. I dodaje: pośród mnóstwa głosów, z których pozornie wszystkie są słuszne, rozeznanie tego, co prowadzi nas do Zmartwychwstania, do Życia a nie do kultury śmierci, ma kluczowe znaczenie.
To trzeba zauważyć. Rozeznawanie – słowo-klucz w nauczaniu papieża Franciszka – nie ma w niektórych kościelnych środowiskach dobrej prasy. Tymczasem chodzi po prostu o to, by stając przed konkretną sytuacją umieć odnaleźć drogę prowadzącą do zbawienia. Pamiętając o Bożych przykazaniach i realnie oceniając możliwość zrobienia choćby kroku naprzód, ku Bogu.
W świecie bez możliwości wyboru być może – mówi papież – sprawy wydawały się bardziej oczywiste. Dziś takie nie są. Trzeba nie tylko samemu umieć rozeznawać, ale i uczyć rozeznawania.
I w końcu jedna myśl, dla tych, którym wydaje się, że jest nas zbyt mało... Soli i zaczynu nie ma być wiele. Sól i zaczyn jest po to, by coś w świecie rozpocząć. Dzisiejsza rzeczywistość (...) wzywa nas bardziej do uruchamiania procesów niż do zajmowania miejsc, bardziej do walki o jedność niż przywiązywania się do minionych konfliktów, do wsłuchiwania się w rzeczywistość, do otwierania się na „ciasto”, na święty ludu Boży, na kościelną całość – mówi papież. To słowa skierowane do osób konsekrowanych, ale myślę, że mogą je odnieść do siebie wszyscy chrześcijanie.
Mamy być solą. Mamy być zaczynem. Mamy nie tyle pchać na siłę świat ku Bogu, co sprawiać, by sam, w wolności, ku Niemu szedł. Mamy rozpoczynać coś, co skończą – być może inni. Jeden sieje, inny podlewa... Pan daje wzrost.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).