Wanda - matka Polka hinduskiego dziecka. Schola - dziecko dwudziestoletnie, zabrane z kalkuckiego śmietnika. Do bliskości między nimi starcza dwoje zdrowych uszu i jedno, choć słabo widzące, oko.
Wanda Wajda urodziła się z ciężką wadą wzroku. Z biegiem czasu jedno oko trzeba było usunąć i wstawić sztuczne, drugie całkowicie odmówiło współpracy. Trudno. Wanda skończyła szkołę dla dzieci niewidomych w Laskach, nauczyła się samodzielności. I poczuła pasję – do komputerów. Obecnie pracuje w Laskach jako redaktor. I wychowuje cudowną, acz nieświętą Scholastykę.
Indie w syntezie
I ma pani Wanda charakter: bardzo konkretny i twardy. Bo gdy mówi „nie” – znaczy to „nie”. A gdy już coś postanowi...
– Jako młoda dziewczyna, na początku lat 90., postanowiłam pojechać do Indii, do ośrodka dla dzieci niewidomych w Bangalore, do sióstr, które w Laskach uczyły również mnie. Oczywiście wszyscy odradzali. Jeden jedyny kolega stwierdził: „Jest szalona. Ale do takich świat należy”. Miał rację.
W Bangalore pracowała siostra Adela, wychowawczyni Wandy. A wyjazd był tak naprawdę turystyczny. – Indie i tamtejsze życie poznałam naprawdę na miejscu, bo to rzeczywistość, która jest absolutnie zadziwiająca i niemożliwa do wyobrażenia. Wiedziałam: wrócę na dłużej.
I wróciła. Już z misją, by niewidomym dzieciom z Indii zaświadczyć własnym przykładem. Pokazać: można żyć, rozwijać się, kończyć studia i pracować. Bo to zawsze prawdziwiej i sensowniej brzmi, gdy wszystkie te trudne (w Indiach) prawdy mówi niewidomym dzieciom, buntującym się na swój los, osoba również niewidoma. – Uczyłam ich obsługi komputera, prywatnego zresztą, przywiezionego przeze mnie z Polski. Uczyłam obsługi syntezatora mowy. Pracowałam pięć lat, do 2000 r. I czuję satysfakcję, że tamte dzieciaki, obecnie dorosłe, pokończyły licea, niektóre studia. I pracują. Mam z nimi kontakt przez komunikatory internetowe.
Ale Indie – jak to Indie. Choć organizacje pozarządowe, w tym chrześcijańskie, pracują charytatywnie na korzyść mieszkańców (najbiedniejszych z biednych), oględnie mówiąc, ludzie nie zawsze potrafią się odwdzięczyć. Choćby ułatwianiem biurokracji związanej z wizami. Bywało, że nawet siostrom zakonnym nie chciano przedłużać prawa pobytu czy zezwolić na wizę.
– Wiz nie miały siostry, nie miałam i ja. W końcu s. Rafaela, przełożona, w akcie desperacji zadzwoniła do... Matki Teresy z Kalkuty. By pomogła. I tak się stało. Autorytet Matki Teresy był wtedy ogromny, wystarczyły dwa jej telefony, by wizy franciszkanek i świeckich wolontariuszek, w tym moja, zostały przedłużone...
Ale za przysługę – przysługa. Bo Matka Teresa poprosiła: „Pomogłam wam. To pomóżcie moim dzieciom. Weźcie z mojego sierocińca dla dzieci niewidomych chociaż kilkoro, by dać im dobrą opiekę i wykształcenie”. I jak tu odmówić? Franciszkanki postanowiły: weźmiemy czworo dzieci.
Siostry i wolontariuszki pojechały więc do Kalkuty. – Przebywałyśmy tam kilka dni, by dzieciaki oswoiły się z nami, byśmy nauczyli się porozumiewać – nie rozumiały angielskiego, tylko język bengoli – tamtejsze narzecze. Ale z obiecanej czwórki szybko zrobiła się... siódemka.
Cztery kilogramy Scholi
I w tej siódemce, szykowanej pod opiekę franciszkanek, była również Schola. Nawet nie najmłodsza, bo najmłodsza była półroczna Rani. Ale Rani ważyła osiem kilogramów, a ośmiomiesięczna Schola – cztery. Jaka była jej dokładna historia przyjścia na świat, nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że 10 lutego 1996 r., czyli we wspomnienie św. Scholastyki, siostry misjonarki miłości znalazły ją na kalkuckim śmietniku. Z karteczką, że dziewczynka ma miesiąc. Ważyła 800 gramów. Zabrały ją siostry, by umarła godnie.
Ale nie umarła. Twarda Scholastyka. Gdy franciszkanki i Wanda Wajda wiozły ją do Bengalore pociągiem, dostała wysokiej gorączki. – Cztery opiekunki i siedmioro niewidomych, chorych, zaniedbanych dzieci, z czego najstarsze miało cztery lata. Podróż widmo trwała 48 godzin. To jest możliwe tylko w Indiach – uśmiecha się pani Wanda.
Po powrocie – Schola natychmiast do szpitala. Zaprzyjaźniony dobry doktor zbadał dziecko i nie miał złudzeń: ze straszliwym zapaleniem uszu (ropa i krew ciekły jej po szyi), z zapaleniem płuc, bąblach na ciele jak po oparzeniach dziewczynka pożyje tydzień. – Weźcie ją do domu. Niech poczuje miłość drugiego człowieka.
Wzięły. Kto ze Scholą będzie spał? Wanda się zgłasza. Jedną noc, drugą, trzecią. Tylko o śnie trudno mówić. Bo dziecko na dobę śpi dwie, trzy godziny. Pozostały czas to jęczenie z bólu, biegunki i wymioty. Bolało ją wszystko...
Po tygodniu ze zmęczenia i Wanda zaczyna wymiotować. Powiedziała wtedy do sióstr: „Adoptuję Scholę”. Siostry, pragmatyczne kobiety, odpowiedziały: „Ze zmęczenia bzdury wygaduje”...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.