Rynek próżni nie lubi i jeśli ograniczy się handel w niedzielę w dużych sklepach, ludzie będą kupowali w małych. Coś tu nie tak.
Takie wnioski płyną chociażby z przykładu Węgier, gdzie ustawowe ograniczenie obowiązywało przez rok. Zwrócili na to uwagę prawnicy z Instytutu Ordo Iuris:
Doświadczenia Węgier, gdzie podobne przepisy obowiązywały przez ponad rok, potwierdzają pozytywny wpływ tego rozwiązania na gospodarkę, przede wszystkim w sektorze drobnego handlu. Przywołane badania wskazują, że także w innych krajach na gwarancjach wolnej niedzieli najczęściej korzystają indywidualni przedsiębiorcy i rodzinne firmy. Nie znajdują potwierdzenia obawy dotyczące ogólnego spadku obrotów w handlu.
No cóż, chyba nie całkiem o to chodzi w debacie o wolnej niedzieli, by przenieść ciężar handlu z wielkich - do małych placówek. Oczywiście to prawda, że w tych małych sklepach przy kasie nie muszą stać tabuny ludzi, których zmuszają do tego wielkie koncerny, a ci wcale nie mają na to ochoty. Woleliby ten czas spędzić z rodziną, iść do Kościoła, po prostu świętować.
Inna sprawa, że jeśli markety w niedziele będą zamknięte, to istnieje prawdopodobieństwo, że w inne dni przedłużą godziny "urzędowania", albo sieci handlowe będą stawiały więcej sklepów. Dlaczego? A dlatego, że raczej nikt przy zdrowych zmysłach - jeśli nie zrobi zakupów w niedzielę - to nie zrobi ich w ogóle. Po prostu trzeba będzie wygospodarować inny termin. No chyba że ktoś jest tak przywiązany do "tradycji" niedzielnych zakupów, że zamiast do marketu, pomaszeruje do osiedlowego warzywniaka, który akurat może będzie otwarty. Prawdopodobnie większości Polaków chęć kultywowania tej tradycji przejdzie, gdy porówna rachunki, ale nie przesądzajmy.
Z punktu widzenia chrześcijanina, któremu zależy na świętości pierwszego dnia tygodnia, argumentacja - nazwijmy ją - węgierska jest dla mnie nietrafiona. Nie chodzi nam przecież o to, kto i gdzie handluje. Idzie o to, żeby się od handlu powstrzymać, a skupić się na świętowaniu. Z kolei w debacie publicznej ten argument jest sensowny, bo świadczy o tym, że mylą się ci, którzy głoszą ekonomiczną katastrofę po tym, jak sklepy w niedzielę zostaną zamknięte. Wcale tak nie musi być i raczej nie będzie, bo chleb i mleko i tak trzeba kupić. Być może niektórzy będą musieli przeorganizować swój kalendarz, ale wydaje się, że można jednak z tym żyć.
Przykłady wielu europejskich krajów pokazują, że można. I wcale nie są to państwa ortodoksyjnie chrześcijańskie. Niemcy czy Austria radzą sobie z ograniczeniami, a trudno powiedzieć, by były na granicy zapaści. Z analizy Ordo Iuris wynika, że da się to zorganizować. Problem w tym, że próby ograniczenia niedzielnego handlu są znów odbierane jako mieszanie się chrześcijan w sprawy czyichś osobistych wolności. Tylko znów sprawa wygląda tak, że ktoś domaga się szanowania jego wolności, kosztem innych osób, bo nie tylko chrześcijanin ma prawo do odpoczynku. Dojrzałe społeczeństwa to rozumieją, a u nas jak zwykle awantura.
Może więc dobrze jest zacząć zastanawiać się, czy zamiast brać w niej udział, nie lepiej jest po prostu ograniczyć proceder niedzielnego handlu we własnym zakresie i po prostu do sklepu nie chodzić. Czy to do małego, czy do dużego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.