Boga nie ma – wmawiają nam. Zrywają krzyże z wież kościołów. Widziałam, jak ludzie giną, stawiając je na nowo – opowiada s. Katarzyna z Chin. – Tutaj mogę nosić medalik na ulicy i czytać Biblię, gdzie chcę. Przyjechałam nabrać sił i spotkać waszą św. Faustynę. Ona też nie miała łatwo – dodaje Maria z grupy Chińczyków, którzy są naszymi gośćmi na ŚDM.
Chińczycy kochają oazę
Chiny to wielki ateistyczny poligon. Mimo że państwo oficjalnie uznaje taoizm, buddyzm, konfucjanizm, islam i chrześcijaństwo. Statystyki mówią, że katolików jest tu w sumie ok. 10 mln (na szacunkowo 100 mln wierzących w cokolwiek – dane rządowe z 2011 r.). To, jak na prawie 1,4 mld mieszkańców, kropla w morzu. Władze komunistyczne robią wszystko, by nawet ją zatopić. Albo sobie podporządkować. I tak 5 mln katolików należy już do tzw. Katolickiego Kościoła Patriotycznego (PSKCH), w pełni zależnego od państwa. Kościół ten nie uznaje papieża, odrzuca jego encykliki, odrzuca też Sobór Watykański II. Biskupi są tu mianowani przez władze państwowe. Stolica Apostolska mimo to nie uznała tego Kościoła za schizmatycki. Od pontyfikatu Jana Pawła II zabiega o jego powrót do Kościoła katolickiego.
– Są jeszcze dwie kolejne warstwy: Kościół, który uznaje papieża, ale częściowo ulega wpływom i naciskom władz, i Kościół całkowicie podziemny, który wręcz walczy z komunistami – opowiada animatorka z Diakonii Misyjnej Ruchu Światło–Życie. Jest po sinologii, dobrze zna problemy Chin, prowadzi tam ewangelizację.
Siostra Katarzyna: – Mamy 56 krajów w Chinach, tyle samo języków, zwyczajów i narodowych strojów. W mojej diecezji Hebei, jednej z najbardziej katolickich – ma powierzchnię mniej więcej całej Polski – mieszka 80 mln osób, a tylko milion wierzy w Chrystusa. Reszta nie wie, że ktoś taki istnieje. Dobrze, że dotarł do nas wasz Kościół, że jest ks. Blachnicki! Fakt, że jesteśmy w Tychach, jest dla nas ważny, bo ks. Franciszek był tu wikarym na pierwszej parafii. I nawet ją odwiedziliśmy. Bo Chińczycy kochają oazę!
Boża adrenalina
Na pytanie, skąd wiedzą o Blachnickim i skąd oaza wzięła się w Chinach, jej były moderator generalny, dziś biskup pomocniczy katowicki Adam Wodarczyk, odpowiada zawsze krótko: z modlitwy. Był rok 2008. Trwała szkoła animatora. Wszyscy oglądali film o Kościele w Chinach. Potem była modlitwa: za chrześcijan w Chinach i by Ruch mógł tam służyć. Miesiąc później ks. Wodarczyk odebrał telefon z pytaniem, czy nie przyjąłby kilku osób z Chin w Krościenku na pierwszy stopień oazy. I tak lawina ruszyła.
Siostra Katarzyna: – Byłam w Krościenku, modliłam się przy grobie ks. Blachnickiego. Nam, Chińczykom, on od razu przypadł do gustu. Program rekolekcji jest jak dla nas. Uporządkowany, jest systematyczność.
– I są kolejne stopnie, kontynuacja. Człowiek dociera tak do głębi – potwierdza te obserwacje ks. John, wikariusz generalny z Chin. – Jest wprowadzenie do Biblii i przyjęcie Jezusa jako Pana do życia, potem wejście w głębię sakramentów i wreszcie w istotę i różnorodność Kościoła.
Po roku od pierwszych rekolekcji do Krościenka przyjeżdża następna grupa, na kolejny stopień. Ktoś wtedy podchodzi do ks. Wodarczyka: „Teraz oazę zróbcie u nas!”. – Spojrzałem na portret ks. Blachnickiego. Uśmiechał się. Przez głowę przeszła mi jednak myśl, że nie damy rady. I miałem wrażenie, jakby ks. Franciszek posmutniał. Zmobilizowałem się i spróbowaliśmy. Mimo ryzyka – opowiada bp Adam.
Akcję w Chinach oaza nazywała „Mejd in Czajna”. Znaleźli się moderator chiński i zakonnica, która przełożyła program ks. Blachnickiego na język chiński. W 2012 r. pierwsze rekolekcje za Murem Chińskim animatorzy poprowadzili w diecezji Handan, w prowincji Hebei, w… szpitalu, pod pretekstem szkolenia medycznego. – Przez cały turnus nie wychodziliśmy w ogóle albo o zmierzchu, żeby nie rzucać się w oczy – mówi jedna z animatorek.
Siostra Katarzyna: – Wciąż nam brakuje misjonarzy w Chinach, ruch ks. Blachnickiego więc jest potrzebny. I takie spotkania jak Światowe Dni Młodzieży. Dla nas to łyk wolności i zastrzyk wiary.
Po pierwszym spędzonym w Polsce dniu i ryzykownej podróży na twarzach Chińczyków ani śladu zmęczenia. Jest radość. Boża adrenalina. Wieczorem czekają tyskie rodziny, by zabrać ich na nocleg. Ale Chińczycy proszą: „Dajcie nam jeszcze godzinę”. Siadają w kręgu na betonowym chodniku przy kościele. Jest śpiew i dzielenie się tym, co przeżyli i czego oczekują. – Spotkania ze św. Faustyną w Krakowie. Też miała trudności, nawet w Kościele. Wytrzymała, wytrzymamy i my – mówi Maria.
„Chcemy być jak kwiaty, które rozniosą zapach Boga do 56 naszych krajów” – śpiewają na zakończenie skośnoocy. Dochodzi godzina 21. Po raz pierwszy od dawna mogą na dworze, bez lęku, że ktoś ich aresztuje, odmówić na głos modlitwę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.