Umierała, nie założywszy zgromadzenia, o które upomniał się sam Jezus. Założył je ks. Michał, ale gdy konał, Watykan wciąż twierdził, że objawienia nie są prawdziwe. Matka Paulina usłyszała od Kościoła stanowcze „nie”, a Karol, który marzył o założeniu wspólnoty, umierał sam jak palec.
Będziemy tacy jak On!
„Spojrzenie piwnych oczu głębokie. Można powiedzieć, że odbija się w nich tajemnicza głębia życia psychicznego. W działaniu rozważna, stanowcza i zdecydowana. Zanim da odpowiedź decydującą, rozważy wszystko za i przeciw” – tak najbliżsi opisywali Zofię Paulinę Tajber. Gdy po raz pierwszy przyjechała do Prądnika Białego pod Krakowem, zawołała: „Tutaj popłynie prąd, który będzie wybielał dusze”. Nie myliła się. W roku 1923 taka moc popłynęła z pierwszego domu sióstr Duszy Chrystusowej.
Siostra Tajber miała doświadczenie ogromnej mocy Ducha Świętego. „Gdy Ksiądz Biskup trzymał wzniesione ręce nade mną i modlił się z żarliwością – ujrzałam w duchu kilkanaście wielkich spadających kropel o żółtawym kolorze jakby z wysokości Niebios przez ręce Arcypasterza jedne na prawe i lewe ramię, inne na moją głowę, uderzając mnie jakoby swoim ciężarem” – wspominała swe bierzmowanie 22 lipca 1918 r.
„Chrystus pragnie przez to nieskrępowane życie w duszy upodobniać nas, dzieci Boże, do Siebie jako Pierwowzoru Synostwa Bożego” – pisała, a słowa te były naprawdę rewolucyjne. W 1949 r. założone przez nią stowarzyszenie posiadało 16 placówek w 5 diecezjach oraz 95 współpracownic i zostało kanonicznie zatwierdzone przez kard. Sapiehę jako zgromadzenie zakonne. Gdy w 1959 r. założycielka zgromadzenia przekazała cztery notatniki rozważań poświęconych kultowi Najświętszej Duszy Jezusa prymasowi Wyszyńskiemu, ten po zasięg- nięciu opinii teologów ocenił je negatywnie. Po roku wydano dekret stanowiący, że przedstawionych przez nią kwestii i praktyk religijnych nie można uznać za objawione. W 1961 r. przyszedł kolejny cios: zwolniono ją ze stanowiska przełożonej generalnej. Mocno to przeżyła, choć starała się nie pokazywać tego siostrom: „Dobrze, wola Boża, wola Boża!” – powtarzała.
Opuściła dom macierzysty i przeniosła się na wieś. Do Siedlca. Krótko przed śmiercią odwiedził ją tam kard. Wojtyła. – Proszę o błogosławieństwo na godzinę śmierci – poprosiła go zakonnica. – Takiego błogosławieństwa może udzielić jedynie papież! – zaoponował Wojtyła. – Tak, wiem. Ale ufam, że ekscelencja nim zostanie.
I znów miała rację! Zmarła 28 maja 1963 r., nie doczekawszy się rehabilitacji. Ceremonii pogrzebowej 31 maja przewodniczył bp Wojtyła. W mowie pożegnalnej dziękował jej za posłuszeństwo i przywiązanie do Kościoła. W 1993 r. ruszył jej proces beatyfikacyjny.
Pokrzyżował plany caratu
W kwietniu 1846 r. został oskarżony o udział w spisku przeciwko carowi. Trafił do Cytadeli Warszawskiej. Zachorował na tyfus i cudem uniknął śmierci. 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia NMP przeżył nawrócenie i zaczął zdrowieć. Po latach został kapucynem i charyzmatycznym spowiednikiem. Ojciec Honorat Koźmiński zainicjował zgromadzenie sióstr felicjanek, a potem 25 innych wspólnot habitowych i bezhabitowych! I to w czasach, gdy władze carskie hurtowo kasowały klasztory, przewidując, że po 30 latach życie zakonne w Polsce naturalnie wymrze. Działalność o. Honorata pokrzyżowała te plany: liczba osób zakonnych znacznie się powiększyła, a z końcem XIX w. wynosiła około 10 tys.
Oskarżenia byłej penitentki o. Koźmińskiego, Felicji Kozłowskiej z ruchu mariawitów, zaszkodziły opinii ojca Honorata. Pozbawiono go kierownictwa nad zgromadzeniami bezhabitowymi. Przyjął to z pokorą. Bezgranicznie zaufał Maryi. To zresztą dzięki jego inicjatywie ustanowiono święto Matki Bożej Częstochowskiej, obchodzone po raz pierwszy 29 sierpnia 1906 r.
Sam jak palec
Swe życie związał z Saharą. Przebiegał setki kilometrów pustyni, jadał trzy daktyle dziennie. Popijał je mlekiem. Mieszkał w trzcinowych szałasach wśród piachu i kamieni. Marzył, by skupić wokół siebie braci, którzy zamieszkają z nim na pustyni, siedząc w ciszy przed Panem Bogiem, ale narzucił sobie tak surową dyscyplinę, że nikt nie miał odwagi przyłączyć się do niego. „Marzę o czymś bardzo prostym, małym liczebnie, przypominającym pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko zakonne, maleńkie i bardzo proste” – notował Karol de Foucauld. Patrząc po ludzku: nic mu się nie udało. Marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Porażka na całej linii? Nic podobnego!
Po jego śmierci tysiące osób zafascynowanych postacią pustelnika poszło w jego ślady. Mali bracia i małe siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w codzienności. Jak Karol de Foucauld szeptają: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.
– To normalne, że chcemy widzieć efekt – opowiada mi s. Zosia, mała siostra Jezusa. – Ale nasza bezużyteczność to przecież przestrzeń ogromnego zaufania Panu Bogu. A On nie zawsze chce nam pokazywać efekty naszej pracy. – Chcecie zajmować ostatnie miejsce? – pytam Zosię. – Ostatnie? Nie da się. Zajął je już Jezus, więc nie mamy najmniejszych szans...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.