Miał zaledwie 135 centymetrów wzrostu i wadę wymowy, utykał i był kruchego zdrowia. Pan Bóg uczynił go heroicznym sługą pojednania i pokuty. Święty Leopold Mandić jest, obok ojca Pio, patronem Roku Miłosierdzia.
Za dużo wybaczyłem?
– O. Leopold był w konfesjonale od wczesnego ranka do późnego wieczora. Jedyną rzeczą, o którą prosił przełożonych, było pozwolenie na wydłużenie godzin spowiedzi. Był totalnie dyspozycyjny – opowiada o. Giovanni Gusella, rektor padewskiego sanktuarium, gdzie święty spowiednik jest pochowany i gdzie wciąż przybywają tłumy pielgrzymów. Dzień zawsze zaczynał od Eucharystii. Przed rozpoczęciem spowiedzi i po jej zakończeniu długo się modlił. Gdy kolejka penitentów była wyjątkowo długa, rezygnował z posiłków. Przychodzili do niego prości ludzie, wieśniacy i robotnicy, ale także arystokraci, kapłani i biskupi. Zjeżdżali do Padwy z całego kraju. Z ojcem Pio nigdy się nie spotkał, ale gdy do San Giovanni Rotondo przybywali ludzie z północy Włoch, ten ich ganił, mówiąc: „Po co przyjeżdżacie do mnie, przecież u siebie macie świętego spowiednika”.
Albino Luciani, przyszły papież Jan Paweł I, na zawsze zapamiętał spowiedź u o. Leonarda. Jego obrazek nosił przez całe życie w portfelu obok zdjęcia rodziców. Mówił, że zauroczyło go w kapucynie to, że w niesamowity sposób umiał rozdzielić grzech, który potępiał, od grzesznika, którego traktował jak brata. Sam spowiadał się niemal codziennie. Ostatnie godziny przed śmiercią spędził w konfesjonale.
– Pierwszy raz spowiadałem się u niego jako młody zakonnik. Powiedział mi wówczas w dialekcie, którego często używał: raczej śmierć niż rzucenie habitu. A ostatni raz radził mi, bym nigdy nie skąpił ludziom Bożego miłosierdzia – wspomina o. Barnaba Gabini, który był ostatnią osobą wyspowiadaną przez o. Leonarda.
„Miniaturowy” kapucyn, którego dzieci wyśmiewały na ulicy i wkładały mu kamienie do kaptura, każdego witał: „Chodź, chodź. Proszę, usiądź”. Gdy widział ludzi, którym spowiedź sprawiała wyjątkową trudność, powtarzał: „Proszę się nie obawiać, proszę się nie krępować…”. Jeden z mężczyzn zawstydzonych swoją ogromną grzesznością wspomina, że gdy nie był w stanie wydusić z siebie słowa, spowiednik wyznał mu: „Ja też, choć jestem zakonnikiem i kapłanem, jestem tak nędzny i grzeszny. Gdyby mnie Pan Bóg nie trzymał za cugle, byłbym gorszym od wielu innych ludzi”. Mając świadomość, że jest z nim Jezus, zwykł mawiać: „Jak mam stułę, nie boję się nikogo”.
Oskarżano go, że zbyt łatwo udziela rozgrzeszenia. Wtedy odpowiadał: „Panie, przebacz mi, że za dużo wybaczyłem, ale to Ty dałeś mi taki zły przykład!”. I dodawał: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy, zrobił to Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra?”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.