– Zmęczony pielgrzym będzie wdzięczny za kawałek podłogi, ciepłą wodę i za to, że jest chciany. Że otwiera się przed nim drzwi domu i serca – przekonuje Marzena Wójcicka.
Podczas ŚDM w Kolonii w pierwszym tygodniu nocował u rodziny pochodzącej z Suchej Beskidzkiej, a że jest ze Spytkowic, to na dzień dobry poczuł się jak w domu. W drugim tygodniu na dwa dni trafił do Marii i Helmuta. – Nie mieli swoich dzieci, więc gości traktowali jak synów. Wszędzie chcieli nas wozić, rano częstowali śniadaniem, dawali też prowiant na cały dzień i kieszonkowe, żebyśmy sobie coś kupili. Kolejne dni spędziliśmy u protestantów, którzy od progu powiedzieli: „Tu są klucze, tam lodówka, jesteście u siebie”. A my byliśmy wdzięczni, że po prostu nas chcą – opowiada ks. Grzegorz.
Wyjazdy na ŚDM były dla niego umocnieniem w wierze, choć jadąc do Kolonii, nie do końca rozumiał ideę ŚDM. Będąc na miejscu, szybko pojął, o co chodzi. – W Polsce mówi się, że młodzi z Kościoła odchodzą i że jest ich mało. A mnie podczas czuwania przed Mszą św. z udziałem papieża Benedykta XVI uderzyło, jak nasz Kościół jest wielki. W plenerze, w wielkim skupieniu przed Najświętszym Sakramentem, modliło się ponad 2 mln młodych ludzi! Atmosfera była niezwykła i czułem, że na spotkanie z Jezusem nie idę sam, że młodych chrześcijan nie brakuje – wspomina.
Zobaczyłam wspólnotę
Dwa razy na ŚDM była też Magdalena Klasa, obecnie początkująca wolontariuszka ŚDM Kraków 2016. – Najpierw poleciałam do Sydney, głównie po to, by zobaczyć ten kraj, mniej byłam nastawiona na przeżycia duchowe. W drugim tygodniu zaczęłam jednak rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi – zobaczyłam wspólnotę młodych chrześcijan. Podczas Mszy św. z papieżem bardzo zaskoczył mnie chłopak z Dominikany, który widząc, że jest nam zimno, dał nam swoją kurtkę i folię termiczną. A potem dzieliliśmy się jedzeniem. To było wzruszające – opowiada. Podczas Tygodnia w Diecezjach była w Melbourne, gdzie mieszka dużo naszych rodaków – zarówno osób, które z Polski wyemigrowały po II wojnie światowej, jak i tych, które wyjechały w stanie wojennym. – Wszyscy bardzo się cieszyli, że mogą się spotkać z młodym pokoleniem Polaków, a rodzina, do której trafiłam z dwiema koleżankami, opiekowała się nami, jak tylko mogła. Gdy zmęczone, zmarznięte i zmoknięte wracałyśmy wieczorem, bardzo doceniałyśmy, że mamy ciepłe łóżko (a przecież wystarczy podłoga!) – mówi Magda.
Jej walizka do Australii dotarła kilka dni po niej i gdyby nie to, że trafiła do rodziny, miałaby problem. – W lipcu jest tam zima i choć w dzień jest ciepło, to wieczorem temperatura spada, a ja zostałam bez kurtki, czapki, szalika. Na szczęście „moja” rodzina miała córkę, która już nie mieszkała w domu, ale wciąż były tam jej ubrania. Mogłam je pożyczać – wspomina.
Po raz drugi na ŚDM pojechała do Madrytu. – To był już bardziej świadomy wyjazd – należałam do grupy istniejącej przy mojej sercańskiej parafii (w której cały czas działam) i najpierw pojechaliśmy na międzynarodowe spotkanie sercańskiej wspólnoty młodych, a potem na ŚDM. Mieszkaliśmy w szkole i choć taki nocleg ma swój urok, to pobyt w domu daje coś więcej. To ludzka serdeczność – podkreśla.
Wiara to pomoc bliźniemu
Przygoda Marzeny Wójcickiej, koordynatorki wolontariatu międzynarodowego KO ŚDM Kraków 2016, ze Światowymi Dniami Młodzieży zaczęła się, kiedy była w gimnazjum. W telewizji zobaczyła relację z ŚDM. – Zapragnęłam odnaleźć swoje miejsce w Kościele – upewnić się, że młodzi mają je tam i mogą się w nim dobrze czuć. Że mogą być w Kościele radośni i szczęśliwi. Zaskakiwało mnie, że w mojej parafii na Mszach młodzieżowych jest pusto, że moi rówieśnicy nie chcą być w Kościele – mówi. Kilka lat później pojechała więc do Madrytu. – Na ŚDM poczułam radość z bycia blisko Boga i służenia innym we wspólnocie Kościoła. Doświadczyłam też różnorodności i tego, że Kościół jest jeden i powszechny – mimo różnych kultur i języków łączy nas jeden Bóg. Zrozumiałam, że w Kościele każdy ma swoją misję do spełnienia – opowiada.
Do Rio pojechała już jako wolontariuszka. – Jadąc na ŚDM, nie zastanawiałam się, gdzie będę spać – po prostu chciałam tam być. W Brazylii kilka dni spędziłam u rodziny i choć nie znaliśmy wspólnego języka (ja – angielski, oni – portugalski), dogadywaliśmy się na migi, za pomocą karteczek i tłumacza Google oraz poprzez uśmiech. Ludzie przyjmowali tam pielgrzymów, choć sami nie mieli miejsca – nawet w fawelach otwierali drzwi domów i serc – wspomina i dodaje, że kontakt z rodzinami przetrwał poprzez Facebook, a najcenniejszą pamięcią jest modlitwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.