O byciu grzesznikiem i pracowaniu na niebo z Mateuszem Ochmanem ze Stacji7, prowadzącym bloga „Bóg, honor & rock’n’roll”, rozmawia Monika Łącka.
Monika Łącka: Podobno nie wiesz, co znaczy „wyspać się”, bo od snu wolisz aktywność online? W sieci też jesteś ambasadorem ŚDM, Boga i Bożego miłosierdzia?
Mateusz Ochman: Staram się nie dzielić życia na „online” i „real”. Korzystając z internetu, jesteśmy tacy sami jak wtedy, gdy jedziemy autobusem czy idziemy do kina. W internecie jestem więc tym samym Mateuszem Ochmanem co na obiedzie u rodziców. O Bogu tak samo mówię w sieci, jak na żywo.
Łatwiej jest mówić ludziom o Bogu zza szklanego ekranu niż na żywo?
Na pewno łatwiej jest rozmawiać o sprawach związanych z Bogiem, wiarą, Kościołem przez internet, zwłaszcza będąc nadawcą jakiegoś komunikatu. W sieci nie możemy zobaczyć, jak ktoś go odbiera i od razu zareagować. Przez to można jednak dojść do wygodnictwa. Dlatego uważam, że rozmowę – będącą formą nowej ewangelizacji – można zacząć w sieci, ale musi też być kolejny krok. Trzeba wyjść do człowieka.
Wychodzisz do realu, gdy jesteś zapraszany do dyskusji jako „katolicki głos w niekoniecznie katolickich mediach” albo moderujesz rozmowę z gośćmi prowadzącymi rekolekcje ŚDM „Dla nas i całego świata”. To zaszczyt dla ambasadora ŚDM?
Zaszczyt i obowiązek, bo cały czas uczę się tej roli. Ta funkcja pozwala mi też poznać Kościół z nowej perspektywy i daje możliwość przedstawiania swojego punktu widzenia. Pozwala również wydobyć z gości ich wizję Kościoła, która może pozostać w uczestnikach spotkania i za jakiś czas przełożyć się na ich życie i wiarę.
Na swoim blogu „Bóg, honor & rock’n’roll” piszesz z kolei o rzeczach mało popularnych – namawiasz do odważnego wyznawania wiary, pójścia do spowiedzi i do odprawiania pierwszych piątków.
Gdy ostatnio zachęcałem do pójścia do spowiedzi, odezwał się pewien pan. Zapytał, za kogo się uważam, bo według niego jest to jawny przejaw pychy. Odpowiedziałem tak, jak ja to widzę: że nie zachęca się do spowiedzi, uważając się za „najświętszego na świecie”, ale dlatego, że jest się biednym grzesznikiem (ja nim jestem) i zna się owoce spowiedzi. Skoro wiem, jak regularna spowiedź wpływa na człowieka, jaka łaska płynie z konfesjonału, postanowiłem, że będę głośno o tym krzyczał.
I robisz to wszystko po to, by od św. Piotra usłyszeć kiedyś: „Dobra robota, Ochman...”. Ambitny jesteś.
W moim domu rodzinnym, wśród ministrantów, w Ruchu Światło–Życie, a teraz w mojej pracy, wszystko sprowadziło mi się do jednego mianownika: że wszystko, co robimy, robimy po to, by kiedyś dotrzeć do nieba. Żebyśmy wszyscy mogli się tam spotkać – wpuszczeni przez św. Piotra – i usłyszeć: „Ochman, Nowak, Kowalski... dobra robota!”. Chciałbym, żeby tak było i staram się pracować na to każdego dnia.
Wiara zawsze była tak ważna w Twoim życiu, czy może Pan Bóg potrząsnął kiedyś Mateuszem Ochmanem i poprzestawiał kilka rzeczy?
Dla mojej rodziny i otoczenia Bóg był zawsze bardzo bliski. W tym dorastałem, a pierwszy bunt przerobiłem, mając... 6 lat. Gdy rodzice powiedzieli wtedy, że znowu jedziemy na rekolekcje (których od dziecka zaliczałem całe mnóstwo), wykrzyczałem, że to ich Bóg, a nie mój. Później zrozumiałem kilka spraw i dziś wiem, że w kwestiach wiary nie może być żadnego przymusu. Rodzice nie byli „fanatykami”, ale w ciągu roku planowali mi różne rekolekcje i stąd wynikał mój opór. Dziś sam chcę, by wiara i Pan Bóg byli pierwsi w moim życiu. Cały czas o to walczę i każdego dnia na wielu polach przegrywam. Stąd też moje zachęty do spowiedzi, do naprawiania relacji z Bogiem. Może kiedyś dojdę do stanu idealnego, gdy Pan Bóg będzie u mnie na tronie życia.
Bywały w Twoim życiu chwile, że kłóciłeś się z Nim, a zaciskając zęby, cedziłeś „Bądź wola Twoja” i „Choćby mnie Wszechmocny zabił – ufam”?
Ten cytat z Hioba, czyli zaufanie Bogu do granic możliwości, to moje motto życiowe, ideał, do którego chcę dążyć. Były momenty, w których zupełnie nie rozumiałem, dlaczego coś się dzieje, dlaczego Bóg układa moje życie tak, a nie inaczej. Dziś potrafię już to sobie nazwać. Były też wydarzenia drastyczne, do których dochodziło w moim otoczeniu – np. gdy w wypadku ginęła cała rodzina. Nie potrafiłem tego ogarnąć, ale gdzieś w tyle głowy zawsze starałem się mieć zapisane, że Bóg wie, co robi. Że On nie jest tyranem, który chce nam dopiec, zrzucić na nas jakiś ciężar ponad siły, ale w tym, co robi – lub dopuszcza – jest sens. Nawet jeśli po ludzku go nie widać. Do wielu rzeczy ciągle dojrzewam, a po owocach wypływających z różnych sytuacji widzę, że Bóg nawet ze zła potrafi wyciągnąć takie dobro, że klękajcie narody.
Mówisz, że jesteś fanem papieża Benedykta XVI, ale na ŚDM, które jako ambasador masz promować, przyjedzie papież Franciszek.
Papieża Franciszka kocham miłością synowską i czekam na niego oraz na ŚDM. Natomiast praca naukowa i działalność Benedykta XVI w pewnym momencie tak bardzo mnie zachwyciły, że moje serce mocno bije w jego kierunku. W Watykanie mamy jednak dwóch „ludzi w bieli”, więc jako ludzie Kościoła obu mamy kochać i szanować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).