– Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że ta choroba była dla męża błogosławieństwem. Jezus Miłosierny nie tylko go odmienił, ale też zmienił nasze życie – zauważa Teresa Lisiewicz.
Pan Henryk z Kargowej w 2007 roku zachorował na nowotwór złośliwy. Diagnoza była bezlitosna: chłoniak. W takich chwilach człowiekowi rozsypuje się cały świat. A prawdziwych przyjaciół poznaje się przecież w biedzie.
Chwyciłam się Koronki
Trzy lata wcześniej małżonkowie z Kargowej zawiesili na ścianie swojego domu obraz Jezusa Miłosiernego. Wtedy byli już 25 lat po ślubie. – Kiedyś przyszedł do nas ówczesny wikary ks. Mariusz Stadnicki, który później wspierał nas w trudnych chwilach. Przed wyjazdem na leczenie do Warszawy powiedział nam: „Będziecie tam z Jezusem Miłosiernym”. Wtedy niewiele nam to mówiło, ale tak rzeczywiście było – zapewnia pani Teresa. – Jakiś czas później byłam u spowiedzi i dostałam za pokutę odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego. Poszłam do mojej siostry i zapytałam, co to za modlitwa. Ona mi wszystko wytłumaczyła, dała „Dzienniczek” siostry Faustyny, który czytam codziennie. W międzyczasie byłam też przypadkowo w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Podczas choroby męża chwyciłam się tej modlitwy. Koronka dawała mi tyle siły, że w ogóle nie myślałam, że mój mąż umrze – dodaje.
Trudnych i krytycznych chwil nie brakowało. – Po pierwszym tomografie lekarze przyszli i powiedzieli, że na razie nie ma efektów. A jak choroba się zaczęła na dobre, dostawałem nawet morfinę, aby uśmierzyć ból. Żona jednak cały czas modliła się, a później ja razem z nią – opowiada pan Henryk.
Niestety, przerzut
– Wyraźnym znakiem działania Jezusa Miłosiernego był dla nas końcowy okres mojego leczenia. W październiku 2008 roku, już po zakończonych chemioterapiach, pojechaliśmy pełni nadziei do Warszawy z wynikami tomografu na końcowe badania, wierząc, że wszystko będzie dobrze. Okazało się, że jest przerzut. I znowu łzy oraz smutek – wspomina pan Henryk. – Poszliśmy do kaplicy szpitalnej modlić się Koronką do Jezusa Miłosiernego, prosząc o uzdrowienie. To Jemu, jak przez cały poprzedni czas choroby, zawierzyliśmy, ufając, że będzie dobrze. Po tygodniu wykonano następne badania i z jego wynikami pojechaliśmy do Warszawy. Tam podczas wizyty w szpitalu pani doktor z uśmiechem uściskała mnie i powiedziała, że nowe badania wykluczyły przerzuty. Zapytałem: „Jak to?”, a ona: „Były, widziałam! Ale nic już nie ma!”. Ze łzami w oczach dziękowałem za łaskę uzdrowienia Jezusowi Miłosiernemu.
Kolejne badania potwierdziły, że jestem zdrowy. Jestem przekonany, że lekarze pomogli mi w 10 procentach, a ta reszta to sprawa miłosierdzia Pana Boga. On to sprawił, bo Jemu zaufaliśmy. Przed chorobą byłem trochę dalej od Kościoła. Ale w jej trakcie zacząłem poznawać Boga, pokochałem Go i po prostu zacząłem z Nim rozmawiać – kontynuuje.
Zobaczyłam to na własne oczy
Na tym przygoda z Jezusem Miłosiernym nie skończyła się. Żeby podreperować rodzinny budżet, pani Teresa wyjechała do Austrii, gdzie pracowała w pensjonacie jako pomoc kuchenna. – Niestety, nie mogłam tam chodzić na Msze św., bo w tym czasie pracowałam, ale o 15.00 miałam przerwę i chodziłam na koronkę. Jakiś czas później ofiarowaliśmy obraz Jezusa Miłosiernego do tamtejszego kościoła w Aschau. W dowód wdzięczności za uzdrowienie męża staramy się rozpowszechniać tę modlitwę do Jezusa Miłosiernego, np. czasem zostawiamy w kościele obrazki Jezusa Miłosiernego czy ofiarujemy „Dzienniczek” – opowiada pani Teresa.
Teraz pani Teresa opiekuje się ludźmi chorymi, głównie w Niemczech. Wyjeżdża na kilka miesięcy, a potem wraca do domu. – Mam zawsze ze sobą wizerunek Jezusa Miłosiernego. Pan Jezus jakoś zawsze tak to wszystko poukłada, że na Koronkę zawsze jest czas – zauważa. – W tym roku byłam u jednej rodziny przy granicy holenderskiej. Wiem, że tam Jezus Miłosierny zwyciężył. Opiekowałam się panią, której mąż był bardzo trudnym człowiekiem. Nie było mowy, żebym choć na chwilę poszła na Mszę św., bo cały czas musiałam być przy mojej podopiecznej. Którejś nocy, gdy byłam strasznie wyczerpana, powiedziałam „Panie Jezu! Weź to w swoje ręce, bo nie dam rady”. Wróciłam do domu na Wielkanoc. Kiedy przyjechałam z powrotem, pan Hans powiedział mi: „Gdy pojechałaś do domu na święta, byłem na Mszy św.”.
Któregoś dnia zapytałam, czy mogę zobaczyć Mszę św. w telewizji. Pan Hans nie tylko zgodził się, ale również usiadł i oglądał razem ze mną. Któregoś razu przyniósł album o Ziemi Świętej i zaczął mi opowiadać, jak byli tam z żoną. To była niedziela, a w poniedziałek pan Hans gdzieś zniknął. Po powrocie zapytał: „Teresa, chcesz przyjąć Komunię Świętą?”. Nie mogłam nic mówić, płakałam ze szczęścia. Okazało się, że był u księdza i poprosił o przyjście z Komunią w piątek.
Dziękowałam Bogu, że mogłam na własne oczy zobaczyć działanie Jezusa Miłosiernego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).