Sytuację mamy jaką mamy. Co mówi przez nią Duch do Kościoła?
Na początku pierwszego tomu Benedyktowego „Jezusa z Nazaretu” wyczytać można taką ciekawą myśl o Mojżeszu i, szerzej, instytucji proroków w Izraelu (bo Mojżesz jest uważany za proroka!). „(...) Prorok nie jest izraelskim odpowiednikiem wróżbity, jak to w rzeczywistości często pojmowano, jak też rozumieli siebie samych pozorni prorocy. Jest kimś zupełnie innym. Jego zadanie nie polega na zapowiadaniu jutrzejszych czy dalszych jeszcze wydarzeń i zaspokajaniu w ten sposób ludzkiej ciekawości lub wychodzeniu naprzeciw właściwej człowiekowi potrzebie pewności. Ukazuje nam oblicze Boga, a tym samym drogę, którą mamy iść. Przyszłość, o którą chodzi w jego pouczeniach, sięga dalej niż to, co mogą nam powiedzieć wróżbici. Jest ona drogowskazem właściwego „exodusu”, polegającego na tym, że na wszystkich drogach historii musimy szukać i znajdywać drogę Boga, jako właściwy kierunek”.
Ciekawa konstatacja, prawda? Zwłaszcza jeśli ją odnieść do teraźniejszości. Nie, nie zamierzam snuć przypuszczeń, co się stanie po strąceniu przez Turcję rosyjskiego samolotu. To na pewno poważny incydent, grożący nieobliczalnymi konsekwencjami. Ale myślą o wielu innych „proroctwach”, które słyszę ostatnio. O snuciu różnych wizji zagrożenia islamistami i islamem. Skądinąd pewnie realnym, ale... Wydaje mi się, że jednak mało „prorockimi”. Owszem, jak przepowiednie wróżów dającymi poczucie bezpieczeństwa przez rozpoznanie tego, co nam grozi. Ale nie idącymi dalej. Pomijającymi to wezwanie, by na wszystkich drogach historii szukać i znajdywać drogę Boga jaki właściwy kierunek.
Narazili się ostatnio społeczeństwu biskupi, kiedy, pewnie kierując się Chrystusowym nauczaniem o przyjmowaniu przybyszów, chcieli Polaków przekonać do większej otwartości na uciekających przez bombami i nędzą. Jasne, przecież przepowiednie wróżbitów są jednoznaczne: jeśli ich przyjmiemy czeka nas cywilizacyjna katastrofa. A ja, choć oczywiście nie poczuwam się do bycia prorokiem (ani, jak Amos, do bycia pasterzem i tym który nacina sykomory ;)) chciałbym jednak zwrócić uwagę, że z Bożej perspektywy, perspektywy chęci doprowadzenia do zbawienia całego świata, ta nasza dzisiejsza sytuacja może mieć bardzo istotne znaczenie.
Po pierwsze syci i spokojni o swoją przyszłość bywamy w swojej wierze bardzo letni. Konfrontacja z islamem to szansa na ponowne rozpalenie miłości do Chrystusa. A po drugie... Nie możemy głosić Ewangelii w krajach muzułmańskich, bo za to grozi śmierć – tłumaczymy się. No to teraz, zrządzeniem losu, mamy muzułmanów u siebie. Może trzeba im opowiedzieć o Jezusie? Jasne, będą się oburzali, że ich ewangelizujemy. Ale przecież tak zaraz nas za to nie zabiją....
Często dziś mówi się, że trzeba słuchać „co mówi Duch do Kościoła”. Sytuację mamy jaką mamy. Tylko porzucając nasze chrześcijańskie ideały moglibyśmy się przed przyjęciem „obcych” obronić. A może właśnie chodzi o to, by ich uczynić uczniami Chrystusa? I siebie przy okazji też?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).