Ks. Krzysztof Tabath przez 20 lat  był duszpasterzem chorych i służby zdrowia w archidiecezji katowickiej. Obecnie jest proboszczem parafii MB Częstochowskiej w Knurowie
Ks. Krzysztof Tabath przez 20 lat był duszpasterzem chorych i służby zdrowia w archidiecezji katowickiej. Obecnie jest proboszczem parafii MB Częstochowskiej w Knurowie
Henryk Przondziono /Foto Gość

Ty decydujesz

Brak komentarzy: 0

Pzremysław Kucharczak

publikacja 30.10.2015 06:00

O cudach i duchowych porażkach w szpitalu - rozmowa z ks. Krzysztofem Tabathem.

Często Ksiądz spowiadał ludzi, którzy mieli 20 lat przerwy w przyjmowaniu sakramentów?

Prawie codziennie. Pamiętam pacjentkę, która odmawiała przyjęcia sakramentów świętych. Kolejny raz przechodząc, już chciałem ją minąć, ale coś mnie tknęło. Zapytałem, jak się czuje i czy nie chciałaby skorzystać ze spowiedzi. Ku mojemu zaskoczeniu ona mówi: „Tak”. Spojrzałem na zegar. Widzę, że już mam iść do kaplicy, bo za chwilę mam tam spowiadać i odprawić Mszę. Wiec mówię, że przyjdę po Mszy św. Na co lekarz stojący obok: „Proszę księdza, teraz”. Ja: „Ale jest mało czasu, może po Mszy...”. A lekarz znowu, z naciskiem: „TERAZ”. Usiadłem, czułem, że to musi być coś ważnego, skoro lekarz mówi w taki sposób. Wyspowiadałem tę panią, udzieliłem sakramentu namaszczenia. Przyniosłem jej z kaplicy Komunię św. Mszę rozpocząłem punktualnie, chociaż nie zdążyłem przed nią nikogo wyspowiadać. Po Mszy ta pacjentka nie żyła.

Więc znowu wstawiennictwo? Świetny ten lekarz.

Wiele razy pielęgniarki też sygnalizowały, że komuś powinienem pomóc. Personel widział pacjenta nie tylko w kategoriach jednostki chorobowej, ale jako człowieka, który wymaga całościowej opieki. W zespole opieki nad chorym swoje mają do zrobienia lekarz, pielęgniarka, rodzina, no i ksiądz. Oni nie powinni działać niezależnie od siebie, ale współpracować. Istnieje dzisiaj też niebezpieczeństwo dehumanizacji medycyny, zamiany chorego w jednostkę chorobową, z numerkiem, procedurami, kasą. Zamiast leczyć, liczy się. Ale to problem nie tyle ludzi, co systemu.

A kiedy chory pyta, dlaczego cierpi?

Kiedyś pewna pani pytała, dlaczego Bóg jej jeszcze nie zabiera, jest przecież gotowa, a to cierpienie takie trudne. W odpowiedzi zapytałem, czy nie chciałaby za kogoś tego cierpienia ofiarować. A ona z błyskiem w oku: „Mój wnuk! Przestał chodzić do kościoła”. Po tygodniu ta pani przywołała mnie skinieniem. Powiedziała: „Był u mnie wnuk. Powiedział, że w mojej intencji poszedł do spowiedzi i Komunii św.”. Dwa dni później zmarła. Inna leżąca pacjentka z sali intensywnego nadzoru powiedziała mi o sąsiedzie za parawanem: „Niech go ksiądz wyspowiada”. Ja na to: „Przez trzy dni tam podchodziłem i się nie dało”. „Ale ja za niego się modliłam i za niego ofiarowałam swoje cierpienie”. Wstyd mi było jej odmówić. Mówiła to z taką wiarą, nawet nie widząc zza parawanu tego człowieka. Poszedłem – wyspowiadał się. Namaszczenia udzielałem już głośno, na pewno było to słychać. Wracając, przechodzę znowu koło jej łóżka, a ona: „Proszę księdza, to już czwarty, którego wyprosiłam”.

Współpacjenci nieraz fantastyczne oddziałują przez swoje świadectwo – przez to, że się modlą, przyjmują Komunię. Pytam, czy ktoś do spowiedzi, „chopy” odpowiadają po kolei: „Nie”. Ale jeden mówi: „A jo by się wyspowiadoł”. Wracam po południu, zgłasza się drugi: „To ja też”. Następnego ranka spowiada się trzeci. Nasze świadectwo i życie sakramentalne – to działa.

A sytuacje, kiedy ktoś świadomie odrzucił nawrócenie?

Był człowiek, który mi odpowiedział, że nie może przyjąć Komunii, bo dopiero przyszedł do szpitala, jeszcze nie był u spowiedzi. „W takim razie przyjdę po południu”. „Dobrze”. Po południu mi powiedział: „Nie mam teraz do tego głowy, przede mną zabieg – później”. Na drugi dzień rano szedł na ten zabieg, umówiliśmy się na popołudnie. Wtedy stwierdził: „Dzisiaj jestem słaby po tym zabiegu, to jutro rano”. A rano mówi: „Proszę księdza, już nie ma potrzeby, jest wszystko w porządku, wychodzę do domu”. To było nieprawdopodobne, jak on mnie zwodził. Wieczorem patrzę, a koło jego łóżka jest ekipa, coś się dzieje. Jak skończyli, podchodzę: „Widzę, że jednak pan został”. Na co on: „No, jednak nie czuję się najlepiej”. „Może trzeba nam Bożej łaski, może pan skorzysta z sakramentów świętych? Może Pan Bóg mnie tu nie nadaremno posyła?”. A on: „Proszę księdza, ja jestem wierzący, ale nie chcę zapeszyć”. „To wierzy pan w Pana Boga czy w zapeszanie?”. „Wierzę w Boga, ale nie chcę zapeszyć”. „Nie zapeszyć” powtórzył kilka razy.

Na drugi dzień rano, jak przyszedłem do jego łóżka, leżał już od pół godziny martwy. Tymczasem ja byłem już od godziny w szpitalu. Mogłem do niego zdążyć. Tylko że nikt mnie do niego nie zawołał, a on sam – nie chciał zapeszyć. To jest dla mnie tajemnica – nie tyle łaski Bożej, ile przyjęcia tej łaski. Bo łaska Boża jest dana wszystkim.

Więc nie jesteśmy, jak niektórzy sądzą, zwykłymi pionkami w grze? Coś od nas zależy – najważniejsza decyzja w życiu?

Nikt o własnych siłach zbawić się nie może, ale jednak nasze zbawienie zależy od nas. Zależy od tego, czy przyjmiemy zbawienie, które nam Bóg daje. I tę decyzję Jezus szanuje. On mówi: „Jeśli chcesz, możesz pójść za mną”. Jeśli chcesz. Jezus będzie za tobą chodził, będzie do ciebie mówił, ale decyzja należy do ciebie.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..