– W przyszłości chcę zostać świętym – mówi Mateusz Golonka. – Innej opcji nie biorę pod uwagę.
Jeszcze cztery lata temu żył od weekendu do weekendu. Po imprezach nie zostawało mu nic w portfelu: – Wszystko wydawałem na wódkę i papierosy, ale też narkotyki. Zawsze wierzyłem w Boga, ale nie żyłem blisko Niego. Człowiek pozostając w grzechu nie widzi Stwórcy. Grzech to śmierć, a przecież wszyscy chcemy żyć, nie umierać. Teraz na tej kręcącej się wokół słońca kuli ziemskiej trzyma mnie w pionie wiara. Gdyby nie ona, nie miałbym tu o czym z panią rozmawiać – mówi z przekonaniem. Widać, że wszystko ma przemyślane, dlatego bez większych emocji opowiada swoje 32-letnie życie. Oczy zaczynają mu wilgotnieć, kiedy dochodzi do momentu, gdy Bóg jednego dnia uwolnił go od uzależnień.
– Wtedy zrozumiałem, że muszę zostać świętym, przecież nie mogę sobie odpuścić i trafić do piekła – mówi. – Przedtem wydawało mi się, że na świętość trzeba sobie zasłużyć, robiąc wielkie dzieła. Teraz jestem pewien, że wystarczy z miłością wykonywać codzienne obowiązki. Można stać się świętym w swojej codzienności. Liczy się każdy drobny gest, nawet to, że na „chwałę Boga” ścielisz łóżko. Od kiedy to zrozumiałem, staram się bardzo odpowiedzialnie wykonywać swoją pracę. To, czym się zajmuje, wymaga szczególnej odpowiedzialności – pracuje na wierzchołkach drzew jako arborysta.
Mało kto bez zaglądania do słownika wie, co to znaczy. Arbor to z łaciny drzewo, a zadaniem arborysty jest pielęgnacja drzew metodą alpinistyczną, bez użycia ciężkiego sprzętu. Wycinanie konarów na wysokościach jest konieczne ze względu na bezpieczeństwo biegnących między nimi linii wysokiego napięcia. Mateusz tak wyspecjalizował się w tej dziedzinie, że założył własną firmę arborystyczną „Kecharitomene”, co z greckiego znaczy „Łaski pełna”. Te słowa wypowiedział anioł, pozdrawiając Maryję. Mateusz uważa, że ciężka praca jest dla niego łaską. W ten sposób może zadośćuczynić za grzechy. Kilka miesięcy temu zamieszkał jako wolontariusz we Wspólnocie Bezdomnych „Betlejem” w Jaworznie, żeby wspierać pragnących wyjść na prostą.
Policja i matura
– Tamte lata to był świat bez Boga – opowiada. – Zacząłem pić już pod koniec podstawówki. Potem doszły papierosy i narkotyki. W szkole średniej zwykle urywałem się wtedy na wagary, bo na lekcjach mogłyby być kłopoty. Poszedłem do nowego technikum budowlanego w Będzinie, gdzie uczyło się dużo znajomych z osiedla, z którymi imprezowałem. Nie szło mi najlepiej, dlatego po dwóch latach przeniosłem się do liceum ogólnokształcącego w Wojkowicach. Imprezowanie trwało, a na dodatek zaczęły się kłopoty z policją. Raz, kiedy kradliśmy radio z czyjegoś samochodu, mnie udało się uciec, za to wszyscy koledzy z osiedla poszli siedzieć.
Wiadomo, że narkotyki kosztują, musieliśmy jakoś zdobywać pieniądze. Nasze relacje oparte były na korzyści, chodziło wyłącznie o to, kto się komu do czego przyda. Między nami nie było przyjaźni, choć wtedy tak myślałem. Przyjaciel to ktoś, kto cię akceptuje. Nie musisz przed nim udawać. Ale też zwraca uwagę, jeśli zrobisz coś złego, zachęca do zmiany życia. A oni tego nie robili.
W tamtym czasie zainterweniowała moja ciocia Maria, z zawodu nauczycielka. Jakoś mnie przekonała i dzięki jej pomocy wróciłem do nauki w Liceum Katolickim im. Brata Alberta w Dąbrowie Górniczej. Poczułem, że trzeba coś zmienić. Wiedziałem, ile zdrowia zniszczyłem rodzicom, którzy stale się za mnie modlili. Sam próbowałem prosić Boga o pomoc, łapać Go za nogi i ręce. Ale robiłem to chyba za słabo. Było mi wstyd, że wszyscy koledzy mają maturę, a ja nie. To był jedyny czas, kiedy pod wpływem cioci solidnie zacząłem zaglądać do książek. No i zdałem maturę.
Człowiek na drzewie
Od dzieciństwa miałem talent do sportu. Na zawodach w podstawówce dostawałem dyplomy za bieganie. Myślałem nawet, żeby zostać sportowcem, ale wszystko wzięło w łeb przez narkotyki. Jednak po maturze dostałem się na wychowanie fizyczne – studia zaoczne w Częstochowie. Przez pierwszy rok zapomniałem o piciu i paleniu, bo trzeba było trzymać formę. Ale kiedy zaczęli odwoływać zajęcia, znów wróciły pokusy. Szukałem pracy, żeby mieć na nie pieniądze. Nie wyobrażałem sobie, że będę całe dnie sprzedawał w McDonaldzie, bo krępowało mnie zamknięcie w czterech ścianach. Kiedy ciocia Maria powiedziała, że jej znajomy ma firmę zajmującą się wycinką drzew, pomyślałem, że to coś dla mnie. Trafiłem do puszczy pszczyńskiej. Moim brygadzistą został Heniek, nie tylko dobry fachowiec, ale i człowiek.
Miałem zajmować się wycinaniem i przycinaniem drzew w kanałach linii energetycznych. Szef już na wstępie postawił twarde warunki: „Pracujemy 6 godzin, ale bez minuty na siedzenie”. I tak też było. Miałem 21 lat, ale po przyjściu z dniówki padałem ze zmęczenia i kładłem się spać. To wtedy zobaczyłem po raz pierwszy człowieka, który wspiął się wysoko na drzewo i ściął piłą konar. Pomyślałem, że też chcę się sprawdzić w takiej pracy. Powiedziałem o tym prezesowi firmy. Niestety, z jeszcze większym natężeniem wróciło zapijanie weekendowe. Na domiar złego przyplątały się narkotyki. Kiedy nie byłem w stanie przychodzić do pracy, pojawiały się bumelki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).