W ich kaplicy Dzieciątko wystawione jest przez cały rok – po to, by bez przerwy wpatrywać się w tajemnicę wcielenia Boga. On, jak dobry Ojciec, cały czas troszczy się o swoje małe dzieci. Przychodzi do nich cicho i dyskretnie, w zwykłej codzienności. Żeby dostrzec znaki, jakie im daje, trzeba mieć szeroko otwarte oczy.
Mniszka myje szyby
Na os. Centrum A nikogo nie dziwi też już, że małe siostry Jezusa każdego dnia wtapiają się w tłum mieszkańców Nowej Huty i razem z nimi jadą do pracy. – Charakter naszej pracy jest wpisany w pragnienie życia w Nazarecie, dlatego mamy określone rodzaje zajęć, które możemy wykonywać, niewiele zarabiając na swoje utrzymanie – wyjaśnia s. Krystyna. Zgodnie z wolą s. Magdaleny, małe siostry Jezusa mają dzielić niepewność życia ludzi ubogich, a poprzez bycie z nimi docierać do osób będących daleko od Kościoła i duszpasterstwa. Mogą pracować jako sprzątaczki, pomoce kuchenne czy sezonowo, np. zbierając owoce. Bywa, że pracy szukają bardzo długo: w gazetach, internecie i sprawdzając ogłoszenia rozwieszone na słupach i tablicach. – Czasem zdarzają się śmieszne sytuacje, gdy ktoś z zaskoczenia, gdy dowiaduje się, że rozmawia z zakonnicą, mówi, że pracy nie ma. Czasem też pracodawca nie wie, kim jesteśmy, bo nasz strój nie rzuca się zbytnio w oczy. Tak było w Kostomłotach, gdzie sadziłam truskawki. Dopiero po 2 tygodniach do szefa dotarła pogłoska, że w polu pracuje siostra zakonna. A on myślał, że jestem Romką – śmieje się s. Krysia. Teraz pracuje, sprzątając kilka bloków na os. Piastów. Jego mieszkańcy już się przyzwyczaili, że każdego dnia widzą roześmianą mniszkę myjącą szyby i zamiatającą klatki, ale dla osób, które przychodzą tam po raz pierwszy, jest to zaskoczenie. – Z kolei s. Kasia, która kiedyś była w krakowskiej wspólnocie, pracowała w Zieleni Miejskiej. Jej koledzy chcieli pisać list do biskupa, by ją w końcu przeniósł w lepsze miejsce, bo już „karę” odpracowała. A my do lepszych miejsc nie możemy i nie chcemy iść – dodaje s. Krystyna. Mała siostra Małgorzata, która w krakowskiej wspólnocie mieszka od początku września, z wykształcenia jest pielęgniarką, a pracę znalazła w Szpitalu Rydygiera. Z kolei s. Ela pracuje w kuchni, w pizzerii na Prądniku Czerwonym. S. Teresa Maria z racji wieku już nie pracuje. Wiele lat temu życie zakonne rozpoczęła w Rzymie, gdzie spędziła 1,5 roku we wspólnocie Tre Fontane, dokąd wysłała ją s. Magdalena Hutin. – Do zgromadzenia wstąpiłam późno, mając 37 lat, pracę, mieszkanie. Byłam też bardzo zaangażowana w życie Kościoła, w neokatechumenat, i nagle odczytałam, że słowa Ewangelii z danego dnia to zaproszenie dla mnie od Jezusa. Nie wiedziałam, gdzie mam iść, więc nawiązałam kontakt z moją dawną przyjaciółką Zosią, która była już małą siostrą – opowiada. Następnie poznała s. Magdalenę, a ona zaproponowała jej Rzym. – Przestraszyłam się i chciałam się wycofać, a wtedy moja pani profesor z pracy powiedziała, że „kto przykłada rękę do pługa, niech się wstecz nie ogląda”. Rozpłakałam się i pobiegłam do kościoła. Po godzinie adoracji pogodziłam się z wolą Pana i samą sobą. Wyjechałam i w Tre Fontane poczułam, jakbym była tam od zawsze. Nie tylko odnalazłam szczęście i pokój serca, ale też zrozumiałam, że Bóg dał mi wszystko to, od czego uciekałam całe życie. A uciekałam od mojej rodzinnej wioski i od biedy, a Bóg zawrócił mnie, posyłając do ludzi, którzy są w trudnej sytuacji. On zawsze celnie strzela... – dodaje. Teraz s. Teresa dba o dom. – Terenia gotuje nam pyszne obiady. To bezcenne, gdy wracamy zmęczone po pracy i czeka na nas z ciepłym posiłkiem – cieszy się s. Małgosia.
Kto nie stanie się jak dziecko...
Mówienie do siebie po imieniu to jedna z charakterystycznych rzeczy we wspólnotach małych sióstr. – S. Magdalena chciała, abyśmy żyły tak, jak w rodzinie – prawdziwie i bez udawania, tworząc więzi miłości i przyjaźni. Dlatego znamy swoje rodziny i przyjaciół, dbamy też o dobrą atmosferę w domu – tłumaczą siostry. Siłę do takiego życia i pogodę ducha czerpią, rzecz jasna, od samego Jezusa, naśladując Go w prostocie, uniżeniu i pokorze. – Być małą, młodszą siostrą Jezusa, to dla mnie i dla nas wielkie wyróżnienie, zaszczyt, ale też lekcja pokory – bardzo ważna, bo trzeba umieć iść pod prąd w świecie skażonym nastawieniem na „bycie kimś”. Odwiedzają nas tu różne osoby – przyjaciele, znajomi, sąsiedzi. Nie trzeba wiele, żeby się zapędzić i stawać na pozycji „ja wiem lepiej, co masz robić”. A przecież Jezus tak nie działał. On słuchał człowieka i nie szedł szybciej od osoby, która idzie wolno, bo mógłby ją zgubić – zauważa s. Teresa. – Bycie małą siostrą Jezusa oznacza więc też bycie przystępną dla ludzi. Mam być dla nich siostrą, o czym przypomina mi codzienna modlitwa kończąca się słowami: „Mego umiłowanego Brata i Pana Jezusa”. Bycie bratem jest przed byciem Panem – dodaje s. Małgosia. O tym, by jeszcze bardziej upraszczać relacje z Bogiem i ludźmi, małym siostrom każdego dnia przypomina Dzieciątko Jezus wystawione w ich kaplicy przez cały rok, a nie tylko w okresie Bożego Narodzenia. Tajemnica wcielenia i uniżenia Boga zawsze była bowiem bliska s. Magdalenie, a szczególnie od chwili objawienia, które przeżyła. Maryja dała jej wtedy w ramiona maleńkiego Jezusa. – Dzieciństwo Jezusa było częścią planu zbawienia, więc – choć mało się o tym mówi – było potrzebne. Inaczej Bóg nie traciłby czasu na Jego niemowlęctwo, naukę mówienia, chodzenia. Bezbronne Dzieciątko, leżące na sianie, płaczące i wyciągające ręce ku rodzicom, uczy nas wielu rzeczy, także proszenia innych o pomoc. To ważna umiejętność – zauważają siostry i przypominają, że „kto nie stanie się jak dziecko, nie wejdzie do królestwa...”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).