Ryszard Brzozowski został w tym roku uhonorowany statuetką św. Jerzego kapituły kolegiackiej w Kętrzynie „dla uznania postawy społecznej i moralnej oraz przykład dobrego chrześcijańskiego życia, za ponad 30-letnią działalność w dziedzinie trzeźwości i abstynencji, za dobro wyświadczone ludziom borykającym się z problemem nadużywania alkoholu”
Ryszard Brzozowski został w tym roku uhonorowany statuetką św. Jerzego kapituły kolegiackiej w Kętrzynie „dla uznania postawy społecznej i moralnej oraz przykład dobrego chrześcijańskiego życia, za ponad 30-letnią działalność w dziedzinie trzeźwości i abstynencji, za dobro wyświadczone ludziom borykającym się z problemem nadużywania alkoholu”
Krzysztof Kozłowski /Foto Gość

Puściłem sobie film ze swojego życia

Brak komentarzy: 0

Krzysztof Kozłowski

GOSC.PL

publikacja 19.08.2015 05:30

– Mamo, żeś Ty wysłuchała modlitwy mojej matki, to ja do końca swoich dni będę pomagać innym ludziom. I pomagam – mówi pan Ryszard.

Tylko jeden kieliszek

Czas bezdomności, kiedy jego mieszkaniem stał się Dworzec Główny w Warszawie. Mieszkał również w melinie, podziemiach, kanałach. Brudny, zarośnięty, nieustannie pijany. – Ale nie to jest ważne. Ważne są „przypadki” w moim życiu. I ten najważniejszy, kiedy z dwoma bezdomnymi kumplami pojechaliśmy do Olsztyna.

Jestem „przypadkowo” w Olsztynie. „Przypadkowo” stoimy na przystanku. „Przypadkowo” przechodzi tamtędy moja córka, już dorosła, po maturze. Nikt mnie nie poznawał, bo menel, z brodą... Córka mnie dostrzegła, podbiegła i prosi: „Tato, musisz iść ze mną!”. Cały czas mnie kochała... – pan Ryszard milknie. – Poszedłem. Załatwiła mi oddział odwykowy. To był październik, zimne dni, deszczowe noce. Pomyślał, że właśnie na tym oddziale przetrwa zimę i znów wyruszy w świat. Dla świętego spokoju, choć tak nie myślał, powiedział terapeutce, że jest alkoholikiem, a kiedy ta się odwróciła, pokazał jej gest Kozakiewicza.

Po sześciu tygodniach niepicia dowiedział się, że wypisują go z oddziału. – Pamiętam, wówczas zaatakowałem personel: dokąd ja mam pójść? Wyjdę i od razu się napiję! A był tam i jeden redaktor gazety, i artysta malarz. I oni mi mówią: „Idź, ty durniu, do anonimowych alkoholików. Oni tam świeczki palą, modlą się, oni tam płaczą. Jak Indianie, coś robią, ale nie piją” – opowiada.

Pan Ryszard poszedł na pierwszy miting z ciekawości. – To „przypadek”, że w tym samym czasie na spotkanie przyjechał gość z Poznania. „Jestem Stanisław, jestem alkoholikiem” – przywitał nas. A ja patrzę, facet w garniturze, pod krawatem, zadbany. I we mnie myśl, że pewnie doktor przysłał jakiegoś aktora z Teatru Jaracza i on będzie nam kit wciskać. Ale on opowiada, że cały dzień załatwiał sprawy, wszystkie pomyślnie. I tak mu się chce pić, bo zawsze w takim momencie pił. „Nie chciałem się napić i dlatego szukałem innych alkoholików” – powiedział. I zaczął opowiadać o sobie. Słucham, a on dokładnie mówi o mnie.

Nikomu na oddziale nie powiedziałem o sobie ani słowa. A on mówi o mnie. I nagle olśnienie... Jestem alkoholikiem! Wyszedłem z tego mitingu. Spać nie mogłem i nocą puściłem sobie film z całego życia. Ale pierwszy raz w prawdzie. Zrozumiałem jedną rzecz, że nie ma trzeźwości bez uczciwości wobec samego siebie. Zrozumiałem, że mnie dzieli od tego, który leży w rynsztoku, który umiera, tylko ten jeden kieliszek. Od tej pory jestem we wspólnocie AA. W terapii udowodniłem sobie, że jestem alkoholikiem – mówi.

Piąty krok

– Odszedłem od wiary. Czułem się straszony Bogiem, który jedynie karze. Takiego Boga odrzuciłem – wyznaje pan Ryszard. Przychodząc na spotkania wspólnoty AA, zazdrościł tym, którzy chodzą do kościoła, którzy się modlą. Ale coś mu mówiło: „Ty nie masz prawa wrócić do Kościoła. Tyleś świństw narobił w życiu”. Kolejne spotkania wspólnoty AA, kolejne kroki i nauka o pokorze.

– I mówię opiekunowi, że całe życie byłem poniżany, pałowany przez milicję, bity. Ja tak już nie chcę. I słyszę, że pokora to prawidłowa ocena siebie w świetle prawdy, jakim widzi ciebie Bóg. A Bóg nikogo nie odrzuca. Wówczas nie rozumiałem tego. Ale zadziałał Duch Święty. Ja w to wierzę! Ileż razy On zadziałał w moim życiu – mówi.

Pojechał do Zakroczymia, do Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości. Zapukał do furty. Poszedł do celi o. Benignusa. „Ojcze, ja się nie umiem modlić, nie umiem się spowiadać...”. – Spojrzał na mnie – zdało mi się, że oczyma Chrystusa – i przytulił mnie, i mówi: „Synu, powiedz, co ci na sercu leży”. Wtedy pierwszy raz opowiedziałem komuś o sobie wszystko. I przyszła ogromna ulga. My to nazywamy piąty krok: „Wyznałem Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę moich błędów”. Jeżeli człowiek tego nie zrobi, nie wytrzeźwieje. Bo nic nie czyni człowieka tak samotnym jak jego tajemnice. Człowiek ma potrzebę powiedzenia o sobie. Można o tym wiele opowiadać – mówi.

oceń artykuł Pobieranie..