– Moje powołanie misyjne kiełkowało już podczas studiów seminaryjnych. Jest to dalsza odpowiedź na Chrystusowe powołanie sprzed lat: „Pójdź za mną” – mówił ks. Grzegorz Kasprzycki.
Kolejny kapłan naszej diecezji rusza na misyjną ziemię. Po ponadrocznym przygotowaniu w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie i kilkumiesięcznym kursie językowym w USA na posługę misyjną do Papui-Nowej Gwinei wyjedzie ks. dr Grzegorz Kasprzycki. – To kraj oddalony od nas o kilkanaście tysięcy kilometrów. Rozsiany na trzech tysiącach wysp, gdzie mówi się ponad ośmiuset językami. Większość mieszkańców nie ma dostępu do prądu, telewizji a tym bardziej internetu. To dla nas trochę niewyobrażalne, ale takie miejsca jeszcze są – opowiada z uśmiechem ks. Grzegorz Kasprzycki.
Drugie powołanie
Jak opowiada, jego powołanie misyjne kiełkowało już podczas studiów seminaryjnych. Kiedy po kilku latach kapłaństwa wrócił jako ojciec duchowny do seminarium, ta myśl odżyła i dojrzała. – Moja decyzja to dalsza odpowiedź na Chrystusowe powołanie sprzed lat „Pójdź za mną”. Mam nadzieję, że wypełnię je wedle Bożej woli.
Kiedy podjąłem decyzję o wyjeździe na misje i poinformowałem o tym biskupa, nie miałem sprecyzowanych planów, do jakiego kraju chcę jechać. W tym czasie przyjechał do nas bp William Fey OFM Cap, który posługuje w diecezji Kimbe. Poprosił o pomoc misyjną naszego biskupa i tak dostałem propozycję wyjazdu do tego kraju – opowiada ks. Grzegorz.
Każdy wyjazd na misje poprzedzony jest konkretnym przygotowaniem. Najpierw przyszłych misjonarzy przez rok szkoli się w Centrum Przygotowań do Misji. To przede wszystkim czas na naukę języka, poznanie kultury konkretnego kraju oraz sytuacji społecznej. – Aby wyjechać do Papui, konieczna jest perfekcyjna znajomość języka angielskiego, więc ostatnie kilka miesięcy szlifowałem go w USA. Przede mną jeszcze nauka kilku języków miejscowych, ale to już po przybyciu na misję – dodaje.
Pośród klanów
Nasz misjonarz już 12 sierpnia wyląduje w Papui, by rozpocząć swoją posługę. – Jadę do diecezji Kimbe, to jedna z diecezji tamtego Kościoła lokalnego, która ulokowana jest na największej ilości wysp. Będę miał do wyboru jedną lub kilka z nich. (uśmiech) Najbardziej popularnym środkiem lokomocji jest tam zatem łódź, czasami motocykl, wędruje się także pieszo. O tym, jaką placówkę obejmę, zadecyduje na miejscu biskup. Kolega, który rozpoczął pracę w ubiegłym roku w tej diecezji, opowiadał, że średnio do jednej parafii przynależy od kilku do kilkudziesięciu stacji misyjnych. Moja praca będzie polegała na organizowaniu wypraw do tych stacji, głoszeniu tam słowa Bożego, sprawowaniu Mszy św., udzielaniu sakramentów i przygotowywaniu katechistów, którzy po wyjeździe misjonarza kontynuują pracę ewangelizacyjną – opowiada ks. Grzegorz.
Chrześcijaństwo w tym kraju obecne jest dopiero od 100 lat, więc wyzwań i trudności nie brakuje. – Zadaniem misjonarza nie jest zmienianie rodzimej kultury, tylko zaadaptowanie jej do wymogów chrześcijaństwa. W tym kraju bardzo mocne są powiązania klanowe, czyli rodzinne. To klan podejmuje większość decyzji, nawet tych dotyczących życia osobistego. Klan także dokonuje osądu i wymierza sprawiedliwość. Często są to bardzo drastyczne decyzje, gdzie nie ma możliwości obrony ani dochodzenia niewinności – dodaje.
Na koniec świata
Rzeczywiście Papua-Nowa Gwinea leży niemal po drugiej stronie kuli ziemskiej. – To kraj jeszcze bardzo dziewiczy pod względem cywilizacyjnym. Tylko w większych miastach jest elektryczność całodobowa. W innych miejscowościach albo jej nie ma wcale, albo jest tylko kilka godzin dziennie. Musimy także inaczej myśleć o sieci dróg czy ogólnie komunikacji. System edukacyjny jest wspierany przez państwo, jednak istnieje dzięki działalności misjonarzy. W większości do szkół posyłani są chłopcy, dziewczęta, jeśli się kształcą, to tylko na podstawowym etapie – wyjaśnia misjonarz.
Za to jest tam bardzo ciepło i nie brak pożywienia. – To kraj o równikowym klimacie, jest więc ciepło i wilgotno. Rodziny utrzymują się tylko z przydomowej hodowli warzyw i owoców, które rosną przez cały rok. Głód tam nie zagraża, bo lasy, rzeki i otaczający kraj Ocean Spokojny są niemal niewyczerpalną spiżarnią. Pozostaje tylko dowiedzieć się, co można jeść, jak to przyrządzić, i można być spokojnym – opowiada ks. Grzegorz.
Misje to zawsze niełatwe zadanie i wyzwanie. Podejmuje się pracę w nieznanym terenie, w innej kulturze, daleko od najbliższych. – Niewątpliwie jest we mnie wiele obaw. Nikt nie przewidzi, jak zareaguje organizm na inny klimat, czy da się radę psychicznie pokonać chwile słabości, tęsknoty i samotności. Bać się trzeba tylko krokodyli i moskitów. (uśmiech) Jadę pełen dobrych myśli, nadziei i zapału misyjnego. Dziś moim marzeniem jest 50 lat pracy w Papui i powrót na emeryturę do Polski. Proszę o modlitwę, abym dobrze wypełnił moją misję – podsumowuje ks. Grzegorz Kasprzycki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Jałmużnik Papieski pojechał z pomocą na Ukrainę dziewiąty raz od wybuchu wojny.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.