Marcin Wrona w 2010 roku nakręcił… biblijny film gangsterski. Brzmi absurdalnie? Być może. Ale za to, jak się go ogląda!
Akcja „Chrztu” toczy się we współczesnej Polsce. Michał Leba, właściciel dobrze prosperującej fabryki okien, przed laty miał kontakty z mafią, co teraz zaczyna się na nim mścić. Kolejne haracze doprowadzają go do ruiny, a kiedy nie będzie miał już z czego płacić, zginie.
Historia trudna, wstrząsająca, ale przecież niejeden film już na podobne tematy nakręcono. Co sprawia, że obraz Wrony jest wyjątkowy? Przede wszystkim religijne wątki i biblijne inspiracje, od których się w tym filmie roi, choć reżyser nie serwuje ich nam w sposób nachalny, „łopatologiczny”. Odnoszę wrażenie, że robi to nawet subtelniej od Krzysztofa Kieślowskiego, który przecież zyskał światową sławę dzięki podobnym, uwspółcześnionym historiom biblijnym.
Pierwszy kadr filmu to rycina Alberta Dürera, na której widnieją Kain i Abel. Główni bohaterowie filmu Wrony (wspomniany już Michał i jego przyjaciel Janek) biologicznymi braćmi co prawda nie są, ale bez wątpienia (w braterski sposób) łączy ich wspólna, mafijna przeszłość, a i w przyszłości połączy ich coś jeszcze. Janek ma też zostać ojcem chrzestnym Adasia (synka Michała), a wszystko wskazuje na to, że po nieuchronnej śmierci kolegi, będzie malca także wychowywał, wspólnie z Magdą (póki co – żoną Michała).
W Starym Testamencie Sara nie mogła być matką, więc postarała się, by zastąpiła ją niewolnica Hagar. Tu Michał nie będzie mógł być dłużej ojcem i mężem, więc na swego zastępcę wybiera Janka. Niewolnika mafii? I tak można go określić…
Michał w jakimś stopniu przypomina też Chrystusa (podobnie jak Jezus, wie o swej nadchodzącej śmierci), choć w pierwszej scenie filmu ktoś mógłby pomyśleć, że jest Mojżeszem (wyratowany z wód, ocalony przed utonięciem).
Bardzo często w „Chrzcie” pojawia się motyw ryb, ryby. A to bohaterowie wybierają się je łowić; a to Janek zawiesi sobie rybkę na samochodowym lusterku, jako maskotkę/talizman; a to oglądają muchy-przynęty o rybich kształtach, określając je jako „śmieszne, gumowe rybki”.
No właśnie – to tylko coś śmiesznego i gumowego, a może jednak pradawny symbol chrześcijaństwa i samego, tytułowego chrztu, do którego przez tydzień przygotowują się bohaterowie? Tydzień, czyli siedem dni – tyle ile Bóg potrzebował na stworzenie świata. Tyle samo czasu ma Michał na stworzenie nowego życia dla swej żony i syna.
W filmie możemy zobaczyć też szatana. „Jego wcielenie widzimy w postaci szefa gangu. Co za rola Adama Woronowicza! Ten aktor może zagrać wszystko” – pisał ks. Andrzej Luter w miesięczniku „Kino”.
Co za rola, co za film! – chciałoby się wykrzyknąć, bo przecież biblijnych scen i nawiązań jest w nim jeszcze więcej. Wyjątkowo udana polska produkcja, uświadamiająca nam, w jak pomysłowy sposób można wykorzystać religijne symbole i motywy we współczesnym kinie.
***
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.