Trochę mnie niepokoi sytuacja, w której dopiero co wybranego prezydenta podchodzi się ze zbyt dużą dozą hurraoptymizmu.
Polacy oczywiście dokonali tego a nie innego wyboru, licząc na konkretne zmiany w zarządzaniu państwem. Zmęczeni komunikacyjnymi sztuczkami rządzącego obozu, powiedzieli dość i liczą, że czerwona kartka dla prezydenta Komorowskiego będzie jednocześnie żółtą dla partii, z której on się przecież wywodzi, a która obecnie rządzi.
Czy to się potwierdzi, zobaczymy jesienią. A tymczasem nowy prezydent będzie się musiał zmierzyć z problemami, podejmować decyzje, które w każdym przypadku są jak położenie głowy pod topór. Polityka ma to do siebie niestety. Szczególnie w takich przypadkach, kiedy chodzi o kwestie drażliwe.
Związki partnerskie, w tym także jednopłciowe, in vitro, aborcja i podobne tematy urastają, albo są tak rozdymane, jakby to od nich zależało być albo nie być naszego państwa. Oczywiście, że to są sprawy bardzo ważne. Jasne, że zabijanie jest zbrodnią i tak ma być nazywane. Ale polityk musi nieustannie zmagać się z sytuacją, w której część społeczeństwa nieco inaczej na te sprawy patrzy, a on musi godzić poglądy, które są tak naprawdę nie do pogodzenia. Co więcej, to na nim skupi się cała złość tych, których oczekiwań nie spełni.
Dlatego zamiast już teraz podnosić niebezpiecznie poprzeczkę, mówić, że nowy prezydent to radykalna zmiana i to zmiana na lepsze, zmiana zgodna z nauczaniem Kościoła itp itd., czekajmy spokojnie i obserwujmy, jakie będą podejmowane przez niego decyzje. Cieszmy się, że kadencja, która wielu Polakom się nie podobała, dobiega końca. Ja się osobiście cieszę. Ale spokojnie czekajmy na to, co się będzie dalej działo. Raz dlatego, żeby elekta od razu nie stawiać pod ścianą, chociaż, prawdę mówiąc, to on sam, kandydując tam się ustawił. A dwa, nie oceniajmy go jeszcze tylko po przedwyborczych obietnicach, zapowiedziach i deklaracjach. Mam wrażenie, że dziś tego rodzaju oceny pojawiają się w "Naszym Dzienniku". W czasie kadencji bardzo wiele może się wydarzyć, decyzje mogą zapadać różne. Motywacje mogą być różne. Niedobrze by było - szczególnie dla Kościoła - gdyby w drażliwych kwestiach - "namaszczony" prezydent nie sprostał wysokim wymaganiom. Jasne, że będzie można go zmienić, ale czy potrzebujemy tego zgiełku i obwiniania kościoła za decyzje polityczne?
Trudno sobie wyobrazić, że Kościół będzie neutralny - albo lepiej - że będzie bezczynnie przyglądał się życiu ludzi, szczególnie wtedy, gdy Jego przedstawiciele są przekonani, że to idzie w złym kierunku. Rozumiem to, zgadzam się i nie kwestionuję tej funkcji. Natomiast obawiam się, gdy zbyt duże nadzieje są pokładane w konkretnych osobach lub opcjach. Bo ludzie często zawodzą, a opcje lubią się zmieniać. A niesmak pozostaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.