Nie jest łatwo. Wszyscy zgodnie przyznają, że wyjście na ulice i mówienie ludziom o Panu Bogu to bardzo trudna sprawa.
Niedzielne popołudnie. Plac zabaw przy ulicy Leonarda w Lublinie. Dzieciaki szaleją pod okiem rodziców. Dookoła bloki. To stare lubelskie osiedle, gdzie mieszka wiele starszych osób. Na niedzielny obiad często wpadają do nich dzieci z wnukami. Jeśli pogoda sprzyja, wybierają się na spacer, jeśli nie, zostają w domu. Jednak nawet wtedy przez okna wdziera się głos ludzi, którzy śpiewają o Panu Bogu i mówią, że nieważne, co w życiu zrobiłeś i jak daleko jesteś od Kościoła i wiary, Pan Bóg i tak cię kocha.
Strach i odwaga
Nie można milczeć – są przekonani członkowie wspólnot neokatechumenalnych, którzy na całym świecie, w Lublinie także, wyszli na ulice, by ewangelizować. – Wcześniej robiliśmy to we dwóch. Zbieraliśmy się w naszej salce, modliliśmy, potem było losowanie par i szliśmy na ulice, do szpitali, domów starców czy na cmentarz. Zaczepialiśmy ludzi i mówiliśmy im o tym, że Jezus ich bardzo kocha. Wymagało to dużo samozaparcia i odwagi. Wiele osób myślało, że jesteśmy Świadkami Jehowy, niektórzy nam złorzeczyli, wyśmiewali, niektórzy słuchali – opowiadają bracia ze wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce. Sytuacje były różne, czasami zabawne, czasami budzące grozę. – Sam pamiętam jedno z takich wyjść, kiedy wylosowałem w parze trzynastoletniego chłopca. Na ulicy spotkaliśmy grupę osiedlowych „blokersów”. Zanim się zorientowałem, mój towarzysz zaczepił ich i zaczął odważnie przepowiadać Dobrą Nowinę. Czuł się pewnie, bo miał mnie za plecami, a mnie serce młotem waliło ze strachu, bo oni byli więksi, silniejsi i źle nastawieni. Pan Bóg jednak czuwał nad nami. Powiedzieliśmy im o Jezusie i poszliśmy, a co oni dalej z tym zrobili – kto wie – mówi Tomasz.
Nikogo nie przymuszamy
– To forma sprawdzona przez rodziny, które przebywają na misjach w krajach, gdzie Kościół znajduje się w głębokim kryzysie. Raz w tygodniu wychodzą na ulicę śpiewają, modlą się, tańczą i mówią o swoich doświadczeniach wiary. W taki sposób ewangelizują. Ludzie zatrzymują się, słuchają, czasami zadają pytanie, niektórzy potem przychodzą na spotkania. Kiko Argüello, założyciel Drogi Neokatechumenalnej, zaproponował, by zrobić to samo na placach i ulicach naszych miast. Ludzie mogą stanąć i posłuchać bez żadnych zobowiązań. – Docieramy w ten sposób także do większej liczby osób. Było nas słychać w wielu mieszkaniach. Dobra Nowina wpada ludziom przez okno. Nikogo nie przymuszamy, by się zatrzymał i z nami porozmawiał. Ludzie, słysząc, że śpiewamy i mówimy o Bogu, chcą słuchać lub nie. Z naszego doświadczenia wynika jednak, że nawet ci, którzy mijają nas obojętnie, czasem wracają, bo przez przypadek do ich serca wpadło jakieś słowo, które nie daje im spokoju. Jest ziarenkiem, które kiełkuje i rośnie – mówią bracia ze wspólnoty. Tak było w przypadku pani Anny, która dwa lata temu usłyszała „przypadkiem” Dobrą Nowinę właśnie na ulicy przy placu zabaw. – Od dawna nie chodziłam do kościoła. Sama wychowywałam 5-letniego syna, bo mąż opuścił nas, gdy Szymek miał dwa lata. Obraziłam się na cały świat, a najbardziej na Pana Boga. Pamiętam, że tego dnia nie było dobrej pogody. Po deszczu było chłodno i wszędzie kałuże, ale syn nie mógł wysiedzieć w domu, więc założyłam mu kalosze i poszliśmy na plac. Najpierw się zdenerwowałam, słysząc śpiewy religijne i widząc tańczących ludzi. Chciałam spokoju. Syn nie chciał jednak wracać do domu, więc stałam tam i słuchałam tego, co mówili. Zaczęło do mnie docierać, że mimo całego zła, jakie wydarzyło się w moim życiu, nie jestem sama. Ta myśl ciągle do mnie wracała przez kolejne dni i dawała spokój. Przełamałam się i poszłam po latach do kościoła. Od tego czasu chodziłam coraz częściej. W końcu umówiłam się na rozmowę z księdzem i na spowiedź. To odmieniło moje życie. I choć zewnętrznie nic się nie zmieniło, dalej jestem samotną matką, to wiem, że nie jestem sama – opowiada pani Anna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).