Jeżeli dotąd kojarzyli ci się jedynie z kwintesencją polskości, czyli jasnogórskim obrazem, musisz poznać tych chłopaków. Paulinów dzielą języki, kolor skóry, kontynenty, z których przybyli. Łączy ich biały habit i... pewna tajemnica.
Ruszyłem na krakowską Skałkę, by spotkać się z chłopakami, którzy do paulińskiego seminarium zjechali z całego świata. I zadać im najtrudniejsze pytanie pod słońcem: jak to się stało, że usłyszeli tajemniczy głos i rozeznali swe powołanie? W jaki sposób pozwolili Mu się uwieść? I dlaczego znaleźli się właśnie nad Wisłą? Dosłownie, kilkadziesiąt metrów od królowej polskich rzek.
Otarłem się o śmierć
– Przez lata przez myśl mi nie przeszło, że będę zakonnikiem – uśmiecha się Paweł Ayi Ayi z Kamerunu. – Wszystko zaczęło się od tego, że zaczytywałem się w Piśmie Świętym. Do dziś pamiętam słowa Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie, a ja pozwoliłem się uwieść”. To cała tajemnica. W moim życiu sprawdziły się słowa: „Marność nad marnościami, wszystko marność”. Nic nie dawało mi poczucia szczęścia. Studiowałem biologię, pracowałem w księgarni.
Wszystko pozornie było dobrze, ale nie miałem w sercu pokoju. Miałem wszystko, czego potrzebowałem, ale nic nie dawało mi spełnienia. Pojechałem do naszych kameruńskich paulinów. Pomyślałem: jadę na dwa miesiące i wracam, więcej nie wytrzymam. Ale, jak widać, wytrzymałem. (śmiech) Pamiętam, jak ogromne wrażenie zrobiły na mnie słowa z Izajasza, które przeczytałem na spotkaniu braci nowicjuszy: „Ty zaś, Izraelu, mój sługo, Jakubie, którego wybrałem sobie, Ty, którego pochwyciłem na krańcach ziemi, powołałem cię z jej stron najdalszych i rzekłem ci: Sługą moim jesteś, wybrałem cię, a nie odrzuciłem”. Jestem pochwycony na krańcach ziemi. (śmiech) Bardzo mnie to dotknęło! Jako młody chłopak wiodłem życie takie jak większość moich rówieśników. Aż wstyd się przyznać. I teraz ja, taki słaby człowiek, mam być zakonnikiem? A jednak Bóg powiedział: „Powołałem cię. Nie odrzuciłem!”.
Gdy wylądowałem w Polsce, zdziwiłem się, widząc tłumy ludzi w kościołach. Myślałem, że tylko Afrykanie są tacy pobożni. Brakowało mi naszej afrykańskiej radości przeżywania wiary, tańca. Czasami na modlitwach przysypiałem. Czasami chcę potańczyć, ale ponieważ wszyscy dokoła są tacy poważni, to mi jest głupio… Dziwię się, że Polacy cały czas narzekają. Zapraszam do Kamerunu – to najlepsze lekarstwo na narzekanie! Bardzo ważnym doświadczeniem w zakonie była dla mnie choroba. Dwa razy otarłem się o śmierć. Wierzę, że to Bóg mnie z tego wyciągnął. Stwierdzono u mnie gruźlicę kości. Przez więcej niż 6 miesięcy leżałem w różnych szpitalach. Przeszedłem dwie operacje. Byłem ograniczony ruchowo, a moimi najlepszymi przyjaciółmi byli „sufit i morfina”. Wszystkie kości górnej części ciała bardzo mnie bolały. Takiego bólu nigdy w życiu jeszcze nie doświadczyłem. Jednak to w tym stanie czułem, że Bóg posługuje się miłością jak urządzeniem przemieniającym cierpienie w radość. Rozumiałem, co czuł Jezus, wisząc na krzyżu, jak wielkie pragnienie miłości Mu towarzyszyło. Nie przesadzam. Gdy leżałem sam i nie było obok mnie nikogo, czułem się jak Jezus, który wołał: „Pragnę”. On szukał obecności człowieka, tęsknił za nim.
Przygotowałem się na śmierć. Pytałem Boga: czemu ja? Co chcesz mi przez to powiedzieć? Czasami byłem rozdarty przez wątpliwości. Przyjmowałem co rano Komunię św., trzymała mnie przy życiu. Widziałem, że ludzie nie tylko mi współczuli, ale robili coś więcej – nosili w sobie kawałek mojego cierpienia. Wielu ludzi modliło się za mnie, choć mnie nie znali. Nigdy w życiu nie czułem się tak kochany. Pewna dziewczynka wspominała mi, że wielu ludzi chodziło daleko do kościoła, by się za mnie modlić. Taka miłość niszczy ból.
Sen o Kościele
– Pochodzę z Mariupola i jestem Ukraińcem, ale ponieważ wychowałem się na wschodzie kraju, więc mówiłem na co dzień po rosyjsku – opowiada Krzysztof Jerofiejew. – Pamiętam, że gdy miałem 9 lat, czytałem Biblię dla dzieci. Natrafiłem na fragment o tym, jak prorok Eliasz został wzięty do nieba. Zachwyciłem się tą historią. Miałem ochotę iść i ewangelizować cały świat. Musiałem się wówczas przenieść do innej klasy (tak, by zajęcia nie kolidowały ze szkołą muzyczną) i spotkało mnie wtedy wiele cierpienia, ironii, szyderstwa, odtrącenia. Zacząłem szukać ukojenia w Bogu. W roku 2003 poszedłem z babcią do prawosławnej cerkwi. Pamiętam, że była to uroczystość Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Mocno dotknęło mnie to, co zobaczyłem. Zacząłem coraz częściej przychodzić do cerkwi. Co niedziela uczestniczyłem w Eucharystii, bywałem też na niej w tygodniu. Już po 10 dniach zostałem ministrantem. (śmiech)
Po kilku miesiącach do naszej cerkwi zaszedł paulin. Zaczęliśmy rozmawiać, zaprzyjaźniliśmy się. Pamiętam dokładnie: 19 października 2003 roku po liturgii prawosławnej (miałem wtedy 11 lat) trafiłem po raz pierwszy na Mszę św. katolicką.
Na początku czułem się nieswojo, ale stopniowo zacząłem się czuć jak u siebie w domu. W niedziele chodziłem do cerkwi, w tygodniu do katolików. Słyszałem (z obu stron!): „Tak nie wolno!”. Niektórzy zagalopowali się i przekonywali: „Nie wolno dwóm panom służyć”. (śmiech) Dostałem zakaz chodzenia na katolickie Msze. Wytrzymałem pół roku. W nocy miewałem sny, że uczestniczę w katolickiej Mszy. Tęskniłem za nią. I w końcu nie wytrzymałem. 21 listopada 2004 roku wróciłem do kościoła. W 2005 r. pojechałem na wycieczkę do Polski. Trafiłem do Leśniowa. To tam właśnie podjąłem decyzję o tym, że wstąpię do paulinów. Ja już jako 13-latek powiedziałem rodzicom, że chcę iść do klasztoru. Tata nie mógł się z tym pogodzić. Zobacz – tłumaczył – gdy zostaniesz kapłanem w cerkwi, będziesz miał żonę, rodzinę. A u katolików? Zapisał mnie nawet do szkoły gastronomicznej, by wybić mi mój pomysł z głowy (w klasie miałem aż 23 koleżanki!). Przez 3 lata myślałem jednak o zakonie. I w końcu znalazłem się u paulinów.
Tata przyjechał do mnie do nowicjatu. Coś w nim pękło. Następnego dnia na Jasnej Górze miał… Pierwszą Komunię świętą.
Jest trudno? Idę tam!
– Podobnie jak Paweł jestem z Kamerunu, ale pochodzimy z zupełnie innych plemion, które używają nawet różnych języków – opowiada Ignacy Nimpa, student III roku. – Nawet po maturze nie miałem pojęcia, czym jest zakon. Nie wiedziałem, jak wygląda takie życie, jaka jest różnica między księdzem diecezjalnym a zakonnikiem. Ktoś mi powiedział, że w zakonie jest dłuższa formacja, więc pomyślałem: „Super. Wybieram to, co trudniejsze!”. (śmiech) Po maturze wygrałem konkurs, by pracować w telewizji jako programista. I wtedy w głowie zaświtała mi myśl, by… zostać kapłanem. Moja rodzina chciała, bym studiował, pracował, miał żonę, dzieci, ale myśl o kapłaństwie była bardzo silna. Praca nie dawała mi satysfakcji. Byłem smutny. To myśli o zakonie dawały mi radość. Wtedy nie widziałem, że to metoda rozeznawania św. Ignacego. Pocieszenie i strapienie, smutek i radość. Postanowiłem: idę do zakonu! W roku gdy podejmowałem decyzję, bardzo dużo pościłem. I naprawdę usłyszałem, co mam robić.
Powiedziałem kiedyś mamie: „Wyjeżdżam. Nie wiem do końca gdzie”. (śmiech) Po miesiącu mama dowiedziała się, że jestem w zakonie. Po nowicjacie w Kamerunie przyszedł dekret, że jadę do Polski. Początek był bardzo trudny. Gdy usłyszałem język polski, pomyślałem: nigdy się go nie nauczę. Ale ja idę tam, gdzie jest trudno. Nauczycielka powiedziała: „Nie nauczycie się języka przez rok. Trzeba się uczyć dwa, trzy lata”, ale ja odpowiedziałem: „Nie ma szans! Musimy się nauczyć w ciągu roku”. I już po roku zdawałem egzaminy z filozofii, historii Kościoła.
Gdzie jest moja pasja?
– Studiowałem ekonomię w Sydney – wspomina Jeremy Santoso. – To, o czym chcę opowiedzieć, wydarzyło się w czasie ostatniego semestru na ostatnim roku studiów. Zacząłem pracować w agencji marketingu. Można powiedzieć, że osiągnąłem sukces. Miałem 21 lat, pracowałem, miałem pieniądze, ale zastanawiałem się, gdzie jest moja pasja. To pytanie nie dawało mi spokoju. Wiele się modliłem, szczególnie na różańcu, chodziłem na Msze. Patrzyłem na paulinów i pociągało mnie ich życie. Widziałem, że są szczęśliwi, radośni. Przez lata studiów u paulinów nauczyłem się tego, że trud ma sens. Że ci, którzy szukają łatwego życia, łapią się w końcu na tym, że żyją w poczuciu bezsensu. Ja tak nie chciałem…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.