Brat na ołtarzach

Łękawica, Rychwałd. Tu od lat trwała modlitwa o beatyfikację zamordowanego w Peru sługi Bożego o. Michała Tomaszka. Tu żyją dwie jego rodziny: ta, w której przyszedł na świat i poznał Boga, i ta franciszkańska, którą wybrał, by życie Bogu oddać. Obie przygotowują się do soboty 5 grudnia, kiedy w peruwiańskim Chimbote odbędą się uroczystości beatyfikacji o. Michała i o. Zbigniewa Strzałkowskiego.

Reklama

Ojciec odszedł, kiedy bliźniacy przystępowali do Pierwszej Komunii Świętej. Trafił wtedy do szpitala i dwa tygodnie później zmarł. A mieszkańcy do dziś wspominają, jak pani Tomaszkowa po niedzielnej Mszy św. prowadziła dzieci na grób męża i wspólnie, głośno, odmawiali modlitwę za niego... Siostry opowiadają, jak się modliły, kiedy bracia tuż po urodzeniu ciężko zachorowali. – Marek był w lepszej kondycji. Michałowi lekarz w szpitalu nie dawał szans na przeżycie. Kazał mamie zostać, by była przy nim, jak będzie umierał. A mama nie posłuchała. Poszła do kościoła, odprawiła Drogę Krzyżową, prosząc Boga: „Jeśli masz zabierać, zabierz obydwóch”. A kiedy wróciła do szpitala, Michał zaczął lepiej oddychać i zaczęła się poprawa – mówi Urszula Raczek.

Wiara rodzi się w domu

Do dziś mają w pamięci przykład mamy, która tych kilka kilometrów z Łękawicy do sanktuarium Matki Bożej w Rychwałdzie uparcie pokonywała piechotą. Nie pozwalała się nikomu podwieźć, bo również ta droga była jej modlitwą, ofiarowaną w jakiejś intencji. Pielgrzymowała razem z dziećmi. Chłopcy byli ministrantami. Michał postanowił po podstawówce uczyć się we franciszkańskim niższym seminarium duchownym. Już tam rówieśnicy, później także franciszkanie, zauważali, że modlił się dłużej niż inni, a z rodzinnego domu przywiózł własną figurkę Maryi. Kiedy po maturze wstępował do zakonu, pisał w podaniu, że pragnie służyć Bogu i Niepokalanej... – Potem były różne sytuacje, które potwierdzały, że myśli też o misjach. Kiedy jego przyjaciele z seminarium: o. Jarek Wysoczański i o. Zbyszek Strzałkowski postanowili wyjechać do Peru, było jasne, że też będzie chciał jechać. Baliśmy się, jak mama to przyjmie – przyznaje Marek Tomaszek. – A mamusia powiedziała tylko, że na początku drogi zakonnej oddała go Panu Bogu, więc i teraz zatrzymywać go nie może – dodaje Maria Kozieł. Uśmiechają się na wspomnienie tego dnia, kiedy udało się zrobić jej niespodziankę i zorganizować niedostępne w tamtym czasie telefoniczne połączenie z Pariacoto. – Pojechała z Markiem do Krakowa i niczego nie wiedziała. Kiedy usłyszała głos Michała, była bardzo szczęśliwa. Przyjechała do domu wniebowzięta – mówi Maria Kozieł.

Łzy w sercu

– A kiedy dotarła do nas wiadomość o śmierci Michała, baliśmy się o reakcję mamusi. Urszula dowiedziała się wcześniej niż mama i straciła przytomność. Wezwaliśmy pogotowie, a mama zaskoczyła wtedy wszystkich spokojem. Powiedziała tylko, że nie chce stracić drugiego dziecka. Jak z Krakowa przyjechali ojcowie z oficjalną informacją, wyszła do nich ze słowami: – Chodźcie, nie będę płakać... Później dowiedzieliśmy się, jak Michał zginął. Bałam się jej o tym powiedzieć, a mama z ulgą podziękowała za tę wiadomość, bo była już spokojniejsza, że zginął od razu. Bała się, że cierpiał. Dopiero wtedy uścisnęła mnie mocno i popłynęły z jej oczu łzy. Tego uścisku nie zapomnę – mówi siostra Maria. Dopiero 9 lat później, pod opieką drugiego syna, pojechała na grób Michała i na miejsce, w którym został zamordowany. – Podróż była długa, przez Rzym, Limę, a mama wciąż tylko pytała o jedno: kiedy będziemy już na miejscu. Uspokoiła się dopiero, kiedy w kościele w Pariacoto stanęła przy sarkofagu z trumną Michała. Tam w końcu odzyskała spokój. Długo się modliła na jego grobie – wspomina Marek Tomaszek. Sam nie chce mówić, co wtedy czuł. Ale wystarczająco wiele mówi informacja, że do dziś nie był gotów obejrzeć zdjęć wykonanych po śmierci brata i w czasie pogrzebu. – Śmierć brata boli i zawsze będzie bolała. Jeżeli miałaby się przyczynić do nawrócenia choćby jednego człowieka, Bogu niech będą dzięki. Do tej pory rozmawiałem z nim i modliłem się za jego duszę, i za Zbyszka. Teraz modlę się o jego wstawiennictwo, żeby mi pomógł żyć i przyjąć to, co się ma wydarzyć. Beatyfikacja jest przecież także dla nas wielkim wyzwaniem – przyznaje Marek Tomaszek.

Grudki miłości

Matce Michała mieszkańcy Pariacoto przekazali ziemię zroszoną jego krwią, zebraną z miejsca egzekucji. Przywieźli ją z Markiem do Łękawicy, na cmentarz. Teraz, umieszczona w tablicy upamiętniającej męczennika, znajduje się na grobowcu franciszkanów w Rychwałdzie. Cząstka tej ziemi znalazła się też w Kurhanie Narodowej Pamięci na Matysce w Radziechowach. Umieścili ją tam opiekujący się tym miejscem członkowie stowarzyszenia integracyjnego „Dzieci Serc”. – Od 2008 r. o. Michał Tomaszek jest oficjalnym patronem naszego stowarzyszenia, a jego dom rodzinny staje się też trochę naszym domem – mówi Jadwiga Klimonda, prezes stowarzyszenia, które przygotowało też wystawę o ojcu Michale. – Staramy się poznać jego życie, jego bliskich. Odprawiamy nowennę przed jego beatyfikacją i coraz więcej osób z okolicy prosi o modlitwę za jego wstawiennictwem...

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama