Kiedy Aborygeni, Maorysi, Papuasi obchodzą Nowy Rok? W jaki sposób spędzają karnawał? Czy świętują narodzenie Jezusa? Jak bardzo ich tradycje różnią się od naszych?
Ksiądz prof. Wojciech Bęben, choć mieszka w Gdańsku, zazwyczaj spędza okres Bożego Narodzenia i zapustów poza Polską, daleko od swojej rodziny. Jest misjonarzem. Od kilkudziesięciu lat, prowadząc badania antropologiczne na terenach Australii i Oceanii, poznaje tradycje i wierzenia miejscowych plemion...
Oczyszczenie w ogniu
– Tubylcy nie znają pojęcia „miesiąc”. Dzielą rok na podstawie uwarunkowań przyrodniczych – wyjaśnia misjonarz. Odpowiednikiem naszego Nowego Roku, a później karnawału jest u Aborygenów Kunapipi, czyli „czas odnowy ziemi”. Święto przypada zazwyczaj między kwietniem a czerwcem, czyli w porze deszczowej, gdy zaczyna się urodzaj. – Podczas Kunapipi wspomina się pramatkę, która podczas mitycznej wędrówki ukształtowała świat. Aborygeni także wyruszają na tzw. walkabout, czyli podróż śladami pramatki. Wówczas recytują mity i po drodze wbijają wysokie pale symbolizujące połączenie nieba i ziemi – tłumaczy ks. Bęben.
Kunapipi to ok. 3 tygodni obfitych uczt i zabaw. To także okres związany z oczyszczeniem. – Rozpalane jest ogromne ognisko. Naprzeciwko płomienia staje rodzina albo plemię, które zawiniło czymś innym Aborygenom. Ci drudzy, w ramach zadośćuczynienia rzucają w winnych płonącymi szczapami albo smagają ich rozżarzonymi gałęziami. Potem rozpoczyna się uczta. Przy jednym stole obok siebie siadają zarówno bici, jak i bijący. Uważają, że bez oczyszczenia ziemia nie obrodzi, dzieci nie będą zdrowe, a codzienne życie przestanie być szczęśliwe – opowiada ks. Bęben.
Z gwiazdą Godziam do Jezusa
Nowy Rok u Papuasów z wyspy Biem wiąże się z pojawieniem się gwiazdy Godziam. – Świętowanie przypada w okresie niekończących się deszczy, niezwykle silnych wiatrów, masowych chorób i powszechnego smutku. Pewnego dnia jeden z wodzów opuszcza wioskę i idzie wypatrywać Godziam, która zwiastuje zmiany na lepsze. Kiedy dostrzeże dużą i jasną gwiazdę na horyzoncie, rozpoczyna się wielkie świętowanie. Cała wioska staje na nogi, rozlega się radosny krzyk – wspomina misjonarz. Tubylcy idą nad morze, gdzie odbywa się rytualne obmycie. W pierwszej kolejności do wody wchodzą chłopcy, którzy niebawem przejdą inicjację i staną się mężczyznami, oraz dziewczynki po swojej pierwszej miesiączce. – Młodzi są brutalnie wpychani do morza, podtapiani, bici, chłostani rózgami, szarpani za włosy. W ten sposób odbywa się oczyszczenie – wyjaśnia ks. Bęben. Następnie wszyscy siadają pod wcześniej przygotowanymi zadaszeniami. Na stołach pojawiają się pieczone banany, wędzone ryby, potrawy na mleku kokosowym. Śpiewom i tańcom towarzyszą rytmiczne uderzenia w bębny kyndu albo garamuty. – Zabawa, przypominająca nasz karnawał, trwa 2–3 tygodnie. Na twarzach tubylców pojawia się uśmiech, bo, jak wierzą, kończą się smutek, choroby i śmierć – zaznacza misjonarz. Ksiądz Bęben, który spędził na wyspie Biem kilka lat, rozmawiając z miejscowymi, łączył Godziam z Bożym Narodzeniem i świętem Trzech Króli. – Mówiłem o Gwieździe Betlejemskiej, podobnej do Godziam, prowadzącej mędrców ze Wschodu do Chrystusa, Zbawiciela, który oczyścił wszystkich ludzi z grzechów. Tak samo Godziam prowadzi do oczyszczenia – opowiada duchowny. – Wyspiarze oczekują na kogoś, kto na nowo połączy trzy miejscowe klany. Ich członkowie walczą ze sobą i mordują się wzajemnie. Wskazywałem, że tym, kto ma moc godzenia skłóconych, jest właśnie Jezus. Takie połączenie świąt w tym wypadku się udało, ponieważ nie naruszyło tradycji tubylców, ale ją wzbogaciło – podkreśla ks. Bęben.
Plaga mrówek i cud
Inaczej sytuacja wyglądała u Aborygenów czy Maorysów. – Nie próbowałem zestawiać Bożego Narodzenia z ich świętami Kunapipi czy Matariki, wywodzącymi się z mitologii. Natomiast w grudniu odprawiałem uroczyste Eucharystie, w których tubylcy chętnie uczestniczyli, śpiewając, grając na instrumentach, recytując Pismo Święte. Z jednej strony jest to dla nich bardziej kolejna okazja do spotkania, spędzenia czasu we wspólnocie niż prawdziwe świętowanie wynikające tradycji. Z drugiej obserwowałem, jak z zaciekawieniem słuchali o poszczególnych elementach Mszy, które na bieżąco omawiałem podczas nabożeństwa – zaznacza misjonarz. Któregoś razu chciał odprawić Pasterkę na jednej z wysp Oceanu Spokojnego. Przywitała go starszyzna lokalnego plemienia i oznajmiła, że musi poczekać z uroczystością, ponieważ córka wodza właśnie ma swoją pierwszą miesiączkę. „Ale jutro jest Boże Narodzenie” – zdziwił się. „Nie ma problemu, przełożymy je o tydzień” – usłyszał w odpowiedzi. – To uzmysłowiło mi, że dla miejscowych data 24 grudnia nic nie znaczy. Gdybym odprawił Eucharystię tego dnia, zastałbym pusty kościół. Po zakończeniu menstruacji dziewczynki świątynia pękała w szwach – przyznaje.
Czy podczas swojej wieloletniej pracy misyjnej ks. Wojciech czuł, że tubylcy autentycznie uwierzyli w Chrystusa? – Zazwyczaj wtedy, gdy byli świadkami cudów – odpowiada. Pewnego razu, z nieznanych przyczyn, na wyspie Biem pojawiły się mrówki. Nie było centymetra ziemi wolnego od insektów, które zabijały kury, świnie i psy. Czarownicy całymi dniami odprawiali tajemne obrzędy i rzucali zaklęcia. Bezskutecznie. – W końcu zapukali do moich drzwi. „Poproś Chrystusa o pomoc”. Wtedy wziąłem monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zachęciłem miejscowych do udziału w procesji. Modląc się, trzykrotnie obeszliśmy wyspę. Mrówki zniknęły, a ja słyszałem od Papuasów: „Jezus naprawdę ma moc”. Ksiądz Wojciech, który współpracował z wieloma lokalnymi duchownymi i katechetami wychowanymi przez misjonarzy, twierdzi, że istotą misji nie jest nawracanie na siłę i walka z lokalnymi tradycjami i obyczajami. – Misjonarz powinien zdobyć zaufanie i sympatię ludzi, którzy przyjęli go jako gościa. Dopiero wtedy zainteresowanie miejscowych Jezusem i jego przesłaniem zmieniającym serca nabiera sensu i przynosi efekty – podkreśla ks. Wojciech.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.