Powinno być tak, że mówimy: przyjdź do nas. Nie: idź sobie czegoś poszukaj. To kwestia odpowiedzialności za człowieka zrodzonego do wiary.
Pytanie, jak ewangelizować stawia się bardzo często. Dużo rzadziej można usłyszeć pytanie: co dalej? Człowiek – załóżmy – wrócił do Boga, czasem po latach. I co dalej?
W felietonie opublikowanym w najnowszym numerze miesięcznika „W drodze” ks. Grzegorz Strzelczyk pisze: „Człowiek po ewangelizacyjnym evencie trafia do swojej terytorialnej parafii, na przykład na śląskiej prowincji, przygląda się – często przez internet – jej życiu i… zwykle nie znajduje żadnej propozycji systematycznej formacji mistagogicznej, przygotowanej z myślą o tych, którzy powracają do parafii po długim nieraz okresie przeżytym obok wiary. Prawda: trochę tu pomagają różne wspólnoty. Ale przecież to parafia powinna być miejscem mistagogii, a potem też diakonijnego zaangażowania.”
To zapewne jest prawda. Ale nie wiem, czy w ogóle istnieje taka możliwość, by tym miejscem wejścia była parafia jako taka. Zwłaszcza jeśli jest to parafia nieco większa. Nie wydaje mi się, by w tym wypadku istniała jakaś alternatywa dla małych grup. Problem w tym, że człowiek, który odszedł od wiary wiele lat wcześniej często kompletnie nie wie, co to znaczy żyć po chrześcijańsku. Nie ma wzorca. Wchodzi do kościoła, w którym był ostatnio – niech będzie – nawet 10 lat wcześniej i pierwsze, co odczuwa, to obcość. Nie zna ludzi (no, chyba że sąsiadów). Nikt się do niego nie odezwie, bo nie ma takiego zwyczaju. Sama liturgia jest rodzajem teatru, bo nikt w nią nie wprowadził. Wychodzi – i życie jest dokładnie takie, jak wcześniej… Nie utrzyma się sam. Tego można być pewnym.
Człowiek, który wraca potrzebuje przede wszystkim ludzi, którzy go „zagarną”. Wśród których będzie „u siebie”, którzy będą stanowić jego środowisko, wraz z którymi (i przez których) będzie nadal doświadczał Boga. W ramach tego środowiska formacja mistagogiczna jest czymś, co pojawia się naturalnie.
Można ją oczywiście – i jest to cenne – zaplanować. Ale o ile brak zaplanowanej formacji da się przeskoczyć – materiałów jest bardzo wiele, zainteresowany człowiek posługujący się Internetem dotrze do nich bez trudu – o tyle nie do zastąpienia jest środowisko wiary. Wspólnota. Niekoniecznie stanowiąca część któregoś z nowych ruchów religijnych. Może to być niewielka grupa spotykająca się z jakąś częstotliwością na przykład w ramach kręgu biblijnego. O ile oczywiście nie ma to formy tylko wysłuchania wykładu.
Powstaje jednak pytanie chyba dużo ważniejsze. Jak właściwie ten człowiek ma wejść w parafię? Nawet jeśli tam są jakieś wspólnoty, co o nich wiadomo? Czy taka wspólnota nie będzie postrzegana jako rzeczywistość „dla zaawansowanych” – a zatem na pewno nie dla neofity? Czy wiadomo jak się w niej pojawić? Czy jest możliwość nawiązania kontaktu z jakimś człowiekiem „ze środka” w sposób mniej zobowiązujący niż wejście na spotkanie? Na przykład mailowo czy przez FB?
I jeszcze jedno: czy wspólnota, która podejmuje się ewangelizacji, nie powinna się zastanowić, co zrobić z ludźmi których pociągnie do Jezusa? Lege artis powinno być tak, że mówimy: przyjdź do nas. Nie: idź sobie czegoś poszukaj. To kwestia odpowiedzialności za człowieka zrodzonego do wiary.
Pytanie, jak to w praktyce zrealizować, nie jest proste. Ale jedno dla mnie nie ulega wątpliwości: człowiek nie powinien zostać sam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W diecezjach i parafiach na całym świecie jest ogromne zainteresowanie Jubileuszem - uważa
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.