Prawdopodobieństwo, że nowo ochrzczone dziecko będzie kiedyś praktykującym katolikiem, jest na poziomie jednego procenta. Po co więc to robić?
We Francji (jak wynika z badań) chrzczonych jest 60 proc. mieszkańców tego kraju, ale regularnie do kościoła chodzi tylko ok. 300 tys. osób. Innymi słowy, prawdopodobieństwo, że nowo ochrzczone dziecko będzie kiedyś praktykującym katolikiem, jest na poziomie jednego procenta. Wiele razy zastanawiałem się, po co więc to robić. Tym bardziej że część tych ludzi, dorastając, buntuje się i atakuje Kościół. Mają pretensje, dlaczego są w księgach ochrzczonych.
Z jednej strony, francuski Kościół katolicki jest bardzo słaby. W wyniku licznych skandali (na miarę historyczną) i agresywnej laickości księża nie mają odwagi odmawiać, gdy ludzie żądają od nich religijnej posługi. Sakramenty przyjmuje więc ten, kto chce, a nie ten, kto jest do nich przygotowany. Tylko do czego to prowadzi?
Już od momentu chrztu dziecko zaczyna żyć dychotomicznie. Jest ochrzczone bez swojej wiedzy i żyje w rodzinie, która nie praktykuje. Dostaje łaskę, ale też zaciąga zobowiązanie. Podobnie rodzice dziecka. Ale przecież jeżeli nie zamierzają wychować swojego potomka po katolicku, kłamią, przynosząc go do chrztu. Podejmują decyzję nie za siebie (bo im się nie chce), a dla dziecka jest to wiążące.
We Francji to zakłamanie jest dla mnie wręcz skandaliczne. Czy jednak w naszym kraju jest lepiej…?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).