Na ulicach Monrovii, stolicy Liberii, do której udała się młodzież z Wrocławia, do dziś można spotkać ślady wojny domowej sprzed lat. Salezjańscy wolontariusze przez cały miesiąc pomagali w organizacji wakacyjnego obozu dla 400 liberyjskich dzieci.
Lipcowa wyprawa do Afryki to już dziesiąty projekt salezjańskiego wolontariatu misyjnego działającego przy liceum salezjańskim im. św. Dominika Savio we Wrocławiu. W poprzednich latach uczniowie odwiedzali Syberię, Ghanę i Mongolię. Tym razem wybór padł na Liberię – kraj, który jeszcze długo będzie borykał się ze skutkami rozgrywających się tu przez lata bratobójczych walk. Już na lotnisku w Monrovii przypominały o nich zachowane gdzieniegdzie naklejki informujące przybyszów o zeszłorocznych obchodach 10. rocznicy zakończenia wojny.
Dzieci chwytały za broń
– Pojechaliśmy tam po to, aby dawać mieszkańcom, zwłaszcza tym najmłodszym, nową nadzieję na lepsze jutro – mówi ks. Jerzy Babiak SDB, dyrektor wrocławskiego liceum. Salezjańscy misjonarze mają dla kogo pracować, bo dzieci i młodzież stanowią większość 3,5-milionowej populacji Liberii. – Jako biali przybysze spotykaliśmy się z różnymi, nie zawsze pozytywnymi reakcjami ze strony miejscowej ludności – przyznaje Mateusz Misiewicz, uczeń II klasy liceum.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest zapewne międzynarodowe zaangażowanie w wewnętrzne konflikty. Na ulicach do dziś można spotkać pojazdy z oznaczeniami Organizacji Narodów Zjednoczonych, w tym także wozy bojowe. Roczne przygotowania do afrykańskiej misji rozpoczęły się od opracowania szczegółowego programu i wyznaczenia zadań do wykonania. Następnie trzeba było postarać się o pieniądze na pokrycie kosztów misji. Swój udział miała w tym także młodzież, która przeprowadzała zbiórki i rozprowadzała własnoręcznie wykonane stroiki i ozdoby świąteczne. – Nieodzowne były też cykle szczepień. Ich potwierdzeniem są specjalne „żółte książeczki”, bez których nie przeszlibyśmy odprawy paszportowej – wyjaśnia ks. J. Babiak. Systematyczne spotkania wolontariuszy pozwoliły im przygotować się metodycznie do pracy z dziećmi oraz odbyć odpowiednią formację duchową i intelektualną. Młodzi ludzie musieli zdobyć odpowiednią wiedzę o kraju, do którego się wybierali. Dowiedzieli się m.in. o tym, że w walkach zginęło tam 220 tys. ludzi, a kolejny milion opuścił Liberię, emigrując do innych krajów. Skutki wojny są odczuwalne do dzisiaj. Liberyjczykom we znaki daje się ogromne bezrobocie. Jedną ze strasznych ran zadanych tamtejszemu społeczeństwu było angażowanie do działań wojennych najmłodszych. – Za broń chwytały nawet 10-letnie dziewczynki. Dzisiaj tamte dzieci są już młodymi, dorosłymi ludźmi. Wielką pomocą dla nich była i jest działalność salezjańskiego centrum młodzieżowego w Monrovii – wyjaśnia ks. J. Babiak.
Podobnie jak w Polsce w Liberii lipiec i sierpień są wolne od zajęć szkolnych. Jednak gdyby nie działalność salezjanów, większość dzieci biorących udział w „Holiday Camp” spędziłaby ten czas na ulicy. Dlatego działalność zakonników i praca wolontariuszy mają wielką wartość, a prowadzone przez nich oratorium jest czynne również w ciągu roku szkolnego. – Poza obozem nie spotkaliśmy podwórek do zabawy, a jedyne boisko, które widzieliśmy, było bardzo małe i w opłakanym stanie – dodaje duszpasterz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.