Taką opinię o proklamowaniu kalifatu w Iraku i Syrii wyrazili intelektualiści muzułmańscy z krajów azjatyckich.
Główny imam meczetu w New Delhi, Maulana Asad Khan Falahi, powiedział, że „wojna między grupami, które chcą zagrabić ziemię innych dla przejęcia ich zasobów gospodarczych, jest sprzeczna z zasadami islamu i stanowi poważne przestępstwo”. Wyjaśnił również, że w tym wypadku zabijanie ludzi i niszczenia mienia nie może być uznane za dżihad, a powstałej struktury nie można nazwać kalifatem.
W podobnym tonie wypowiedział się indyjski uczony muzułmański Maulana Wahiduddin Khan. Jak stwierdził, „ten, kto się ogłasza kalifem, narusza podstawy islamu i okrywa hańbą prawo szariatu”. Natomiast jeden z profesorów uniwersytetu w Dhace w Bangladeszu, wykładowca religii i kultury Kazi Nurul Islam podkreślił, że trudno uznać utworzenie kalifatu za hipotezę realistyczną. Natomiast Nahdlatul Ulama, jedna z najbardziej wpływowych organizacji muzułmańskich Indonezji, najludniejszego kraju muzułmańskiego na świecie, wydała oświadczenie, że nie uzna ani kalifatu, ani Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu.
Muzułmańscy zwierzchnicy i uczeni w Azji są zgodni co do tego, że należy szeroko informować, iż działania ISIL nie są zgodne z prawdziwym nauczaniem tej religii. „Nie ma niczego gorszego, niż widzieć jak muzułmanie zabijają w imię islamu” – podkreślają intelektualiści. A głos azjatyckich wyznawców Mahometa jest ważki. Podczas gdy w krajach arabskich liczba muzułmanów sięga ok. 300 mln, to w Azji, głównie w Indonezji, Indiach i Pakistanie, jest ich blisko 700 mln.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.