Mówią, że w Wielki Piątek spowiadają się tylko najwięksi grzesznicy: prostytutki, złodzieje i mordercy. Coś w tym z prawdy jest.
Znowu krzyk: – Daj sobie z tym spokój! Opamiętaj się! Co robisz? Chodź tu – Tadeusz przywołuje swoją żonę do okna – Popatrz przez okno: tu jest kościół, wystarczy przejść przez ulicę! Po co jedziesz na koniec Bielawy?! Maria przeżywa to za każdym razem, gdy szykuje się do Sali Królestwa Świadków Jehowy. To już rytuał. Kończy się jak zwykle. – To ty się opamiętaj, póki jest jeszcze czas! – rzuca, zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie będę jehowitą!
Bracia ze zboru wiedzą o jej problemach z mężem. Nie kryją swojej dezaprobaty dla jej wierności wobec pijaka. Gdy okazało się, że mąż nie chce przystąpić do Świadków, spisali go na straty. Teraz wyrzucają jej nieposłuszeństwo, bo przecież powinna zrozumieć, że mąż ateista jest zagrożeniem dla jej służby na rzecz Jehowy. Maria słucha wyrzutów i nie potrafi się z nimi zgodzić. Na początku marzyła, by Tadeusz służył razem z nią Jehowie, jednak straciła już nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie.
Ale pozostała miłość. Kocha tego swojego pijaka, bo za każdym razem, kiedy go naprawdę potrzebowała, był do jej dyspozycji. No bo przecież, mimo swej słabości do alkoholu, pomógł jej, gdy Grzesiek złamał rękę, gdy Monika miała atak wyrostka robaczkowego, gdy Kamil uszkodził sobie oko – trzeźwiał wtedy w jednym momencie. Podstawiał głowę pod kran z zimną wodą, przebierał się w świeże ciuchy i już był gotowy, żeby z dzieckiem pojechać do szpitala. – A jak sama trafiłam na oddział, przecież dzieciom przez tych kilka dni niczego nie brakowało, a on, wtedy trzeźwy, wiedział, że ma obowiązek i opiekował się rodziną jak należy – wspomina w duchu, gdy starsi ze zboru perorują o poświęceniu sprawie organizacji Jehowy.
Nie będę katolikiem!
Po kilku latach Maria porzuca zbór. Otwierają się jej oczy na to, w jaki sposób organizacja jest manipulowana przez starszych. Zaczyna chciwie czytać wszystko, co napisali o organizacji byli świadkowie. Chętnie sięga po książki o wierze katolickiej. Porównuje, sprawdza, upewnia się. Studiuje, bo chce żyć w prawdzie; dosyć już zmarnowała czasu na szukanie po omacku, na głoszeniu od domu do domu nieprawdy. Nawraca się i znowu odżywa w niej nadzieja, że teraz mąż się do niej przyłączy. Przecież przez tyle lat wskazywał na kościół i mówił: „Idź tam! Masz pod nosem!”.
Teraz, kiedy wreszcie znalazła swoje miejsce w kościele, czeka, że także mąż zajmie swoje. Tuż przy niej, tuż obok. – Ani mi się śni! – odpowiada na nieśmiałe zaczepki. A przecież to nie powinno być trudne! Tadeusz za każdym razem, gdy kładzie się spać, czyni znak krzyża i odmawia „Ojcze nasz”, a rano podobnie – zanim wstanie z łóżka, najpierw się przeżegna. Każdego dnia to samo. Maria nawet mu to wypomina: Jaki z ciebie ateista, skoro „Ojcze nasz” odmawiasz! On jednak wie swoje. Do kościoła nie pójdzie.
Jestem ateistą! Pijącym
Życie rodzinne z człowiekiem niereligijnym i pijącym to poważny problem, szczególnie gdy się jest konwertytką. Chciałoby się, żeby było tak wzorcowo, żeby można było dzielić z mężem swoją fascynację wiarą. Nic z tego. Nie ma uroczystości religijnej, w której wszyscy byliby w kościele. Zawsze brakuje męża i ojca. A gdy siadają do uroczystego świątecznego posiłku, on zawsze jest już wstawiony. Tak było nawet w dniu, gdy najmłodszy syn Kamil został ochrzczony i niedługo potem przyjął po raz pierwszy w życiu Komunię św. Ale Maria wciąż się łudzi, że coś w nim drgnie. Tymczasem wprost przeciwnie. Jest coraz gorzej. Tadeusz przez swój nałóg nie tylko wpędza rodzinę w kłopoty finansowe i emocjonalne, ale zaczyna być pod mocnym wpływem zdemoralizowanych „kolegów”.
Kobieta ma wrażenie, że diabeł nie może wytrzymać tego, że wyrwała się z organizacji Świadków i stała gorliwą katoliczką. Szatan mści się więc za tę swoją porażkę i uderza w nią i całą rodzinę, pogrążając męża i ojca. Jest naprawdę źle. Każda kolejna kłótnia kończy się wybuchem wielkiej nienawiści, wyzwiskami i agresją. – To się chyba już nie skończy – uprzytamnia sobie kobieta i zaczyna się załamywać.
Przychodzi taki moment, kiedy nie widzi innego rozwiązania jak rozwód. – To nim wstrząśnie, zmieni się, zrozumie, że nie tędy droga – myśli i ma rację. Orzeczenie rozwodu otrzymują w kwietniu 2003 r. Mężczyzna jest naprawdę wstrząśnięty i przez trzy miesiące stara się jak może, żeby żona i dzieci byli z niego zadowoleni. Jednak po ich upływie wszystko wraca do „normy”. – To już koniec, nie mam żadnych argumentów – myśli Maria.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).