24 marca 1944 roku ok. godz. 5.00 rano w Markowej k. Łańcuta niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę dzieci Ulmów. W poniedziałek mija 70. rocznica zbrodni.
"Ośmioro Żydów Ulmowie zaczęli ukrywać prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 r. Ukrywali pochodzącego z Łańcuta handlarza bydłem Saula Szalla wraz z jego czterema dorosłymi synami oraz Gołdę i Genie Goldman. Genia ukrywała się z małą córką. Goldmanowie byli sąsiadami rodzinnego domu Józefa Ulmy" - powiedział PAP dr Mateusz Szpytma z Instytutu Pamięci Narodowej.
Józef Ulma był znany z życzliwości do Żydów. "Wcześniej innej rodzinie żydowskiej pomógł wybudować kryjówkę" - dodał historyk. Ulmowie byli też świadkami, jak na sąsiedniej parceli, gdzie grzebano zwierzęta, Niemcy rozstrzelali w 1942 r. 34 Żydów z Markowej i okolic.
Prawdopodobnie zadenuncjował ich Włodzimierz Leś, policjant granatowy z Łańcuta, który wcześniej za wynagrodzenie sam pomagał rodzinie Szallów. "Po pozyskaniu od nich dóbr, wyrzucił ich. Żydzi domagali się zwrotu własności. Już wkrótce po zbrodni podziemie podejrzewało, że po tym jak dowiedział się, że znaleźli schronienie u Ulmów, poinformował o tym żandarmów. Niewykluczone, że we wsi miał swojego informatora" - zaznaczył Szpytma.
Pasją Ulmy była fotografia. Policjant wykorzystał ten fakt. Przyjechał do jego domu i poprosił Józefa o zrobienie mu zdjęcia. W rzeczywistości sprawdzał, czy są u niego Szallowie. 24 marca był w grupie dokonującej mordu. Kilka miesięcy później, we wrześniu 1944 r. polskie podziemie wykonało na nim wyrok śmierci.
W przeddzień mordu niemiecka żandarmeria w Łańcucie kazała stawić się wieczorem czterem woźnicom z końmi i furmankami. Każdy był z innej wsi, nie było wśród nich nikogo z Markowej. Nie znali powodu wezwania. Mieli czekać w stajni magistrackiej.
"Po północy rozkazano im stawić się pod budynkiem żandarmerii. Do Markowej jechało pięciu żandarmów i od czterech do sześciu policjantów granatowych. Grupą dowodził szef posterunku żandarmerii w Łańcucie, porucznik Eilert Dieken. W jej skład wchodzili żandarmi Joseph Kokott, Michael Dziewulski, Gustaw Unbehend i Erich Wilde. Spośród policjantów granatowych udało ustalić się personalia dwóch - Eustachego Kolmana i Włodzimierza Lesia" - wylicza Szpytma.
W pobliże położonego nieco na uboczu wsi domostwa Ulmy dotarli przed świtem. Chwilę później Niemcy wtargnęli do budynku. Padło kilka strzałów. Jako pierwsi, jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia Szallowie i Gołda Goldman. Wtedy rozkazano zawołać furmanów. Mieli być świadkami kolejnych zabójstw.
Jeden z woźniców, Edward Nawojski z Kraczkowej, widział, jak Niemcy mordowali trzeciego z braci Szallów, Genie Goldman i jej małe dziecko, wreszcie kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Na końcu zastrzelono ich 70-letniego ojca.
Zaraz potem przed dom wyprowadzono i zastrzelono 44-letniego Józefa Ulmę i jego 32-letnią żonę Wiktorię. Kobieta była w ostatnim miesiącu ciąży. Podczas mordu zaczęła rodzić.
Jak zeznał w lecie 1958 roku na procesie jednego z oprawców Nawojski, po zamordowaniu Ulmów, wśród krzyku ich dzieci, żandarmi zastanawiali się, co z nimi zrobić. Dieken zadecydował, że je także należy zabić. Trójkę lub czwórkę dzieci zabił 23-letni sudecki Niemiec, Joseph Kokott.
Mord trwał kilkadziesiąt minut. Zabijali niemieccy żandarmi, policjanci granatowi byli obstawą. Potem zaczął się rabunek.
"Kokott zabrał Franciszka Szylara, jednego z tych, których przyprowadzono, by kopali grób, i nakazał mu, nadzorując i świecąc latarką, dokładne przeszukanie zamordowanych Żydów. Gdy Kokott zauważył przy zwłokach Gołdy Goldman ukryte na piersi pudełko z kosztownościami, stwierdził: +Tego mi było potrzeba+, i schował je do własnej kieszeni" - pisze Szpytma w opracowaniu na ten temat.
Niemcy kradli skrzynie, materace, łóżka, wynosili skóry zwierząt - w czasie okupacji Ulmowie zdobywali środki na życie m.in. wyprawiając skóry. Nie wszystko zmieściło się na czterech furmankach, którymi w nocy żandarmi i policjanci przyjechali z Łańcuta. Dieken rozkazał, żeby sprowadzić dwie następne z Markowej.
Jednocześnie wezwani przez żandarmów mieszkańcy Markowej otrzymali rozkaz zniesienia zwłok i kopania dużego dołu, gdzie zakopano zamordowanych.
Zaraz potem zaczęła się libacja alkoholowa. Oprawcy wypili trzy litry wódki. Na rozkaz dowódcy grupy musiał ją przynieść sołtys. Po libacji sześć załadowanych dobytkiem Ulmów wozów odjechało do Łańcuta.
W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców Markowej Ulmowie nie byli jedyną rodziną, która ukrywała Żydów. Co najmniej 20 innych Żydów przeżyło okupację w pięciu chłopskich domach. Przed II wojną światową w Markowej żyło ok. 120 Żydów.
Tylko nieliczni wykonawcy zbrodni na Ulmach, Szallach i Goldmanach zostali ukarani.
"Zaraz po wkroczeniu Sowietów, podziemie wykonało wyrok na gorliwym policjancie, Lesiu. Szef śmiertelnej ekspedycji, porucznik Eilert Dieken, uniknął doczesnej sprawiedliwości. W latach 50. był inspektorem policji w rewirze Esens w Niemczech Zachodnich. Gdy w latach 60. zebrano w RFN obciążający go zbrodniami materiał dowodowy, okazało się, że zmarł. Trudno określić, co stało się z Dziewulskim, Unbehendem i Wildem oraz z innymi niż Leś policjantami granatowymi" - mówi Szpytma.
Odszukano i osądzono natomiast Josepha Kokotta, który do 1957 roku ukrywał się w ówczesnej Czechosłowacji. W 1958 roku Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał go na karę śmierci. Rada Państwa PRL skorzystała z prawa łaski i zamieniła mu karę śmierci na dożywocie, które później zmniejszono do 25 lat. Kokott zmarł w więzieniu w 1980 r. niecałe dwa lata przed końcem kary.
W 1995 r. izraelski Instytut Yad Vashem przyznał Józefowi i Wiktorii Ulmom pośmiertnie tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Od 2003 r. trwa ich proces beatyfikacyjny. W Markowej powstaje Muzeum Polaków Ratujących Żydów na Podkarpaciu im. Ulmów.
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).