Kiedy w ogniu stanął drewniany kościół, na ratunek ruszyli wszyscy strażacy z Trójwsi. Z jednakową odwagą i sercem wspierali ich ratownicy z całej okolicy, bez względu na wyznanie. – Bo to jest tak, jakby się ratowało kogoś z najbliższej rodziny – mówią o pożarze świątyni druhowie z istebniańskich Ochotniczych Straży Pożarnych. Oni ratowali Pana Jezusa…
Na internetowej stronie OSP Istebna-Centrum sąsiadują ze sobą pełne patosu refleksje o honorze strażaka i informacje o profesjonalnych szkoleniach oraz sprzęcie. Nie ma wątpliwości, że w codziennej działalności są istebniańskim strażakom jednakowo potrzebne. Tak dziedzictwo pokoleń rozwijają od 120 lat, w tym samym duchu, choć kilku odrębnych jednostkach. – Gminę mamy rozległą i do wielu miejsc trudno dojechać, a najbliższa jednostka Państwowej Straży Pożarnej w Ustroniu ma do najbardziej oddalonych punktów nawet 30 kilometrów. Dlatego straż potrzebna jest na miejscu. Dziś działa tu sześć jednostek OSP: po dwie w Istebnej, Jaworzynce i Koniakowie – tłumaczą strażacy.
Fajermóni z Istebnej
– Tylko żeby pani z nas nie zrobiła jakichś bohaterów. Myśmy robili po prostu to, co do nas należało i co trzeba było – zastrzegają skromnie na początku rozmowy strażacy z obu istebniańskich OSP. Spotykamy się w okazałej remizie. Na półkach stoją ciasno ustawione dziesiątki pucharów, statuetek i innych oznak strażackich sukcesów. Obok sztandar i zabytkowa figurka św. Floriana ze starej siedziby, a na stole pięknie wydany album „Istebniańscy fajermóni” – o przeszło 120 latach chlubnej strażackiej tradycji w Istebnej. Imponującą historię jednej z najstarszych jednostek na Śląsku Cieszyńskim, opracowaną i udokumentowaną przez Małgorzatę Kiereś, ilustrują zdjęcia Jacka Kubieny. Są na nich pierwsi druhowie, archiwalne dokumenty i pierwsza remiza, a także grób ks. Henryka Skupina, proboszcza, który był inicjatorem powstania tej jednostki strażackiej. Są kolejne pokolenia strażaków, aż po tych, którzy dziś są nadzieją na przyszłość. Wszystkim za zaszczytną społeczną posługę, podejmowaną Bogu na chwałę i ludziom na ratunek, dziękowali we wstępie Michał Kohut, obecny naczelnik i Mirosław Kukuczka, prezes OSP, w Istebnej-Centrum. Ze szczególnym szacunkiem wymienili dawnych komendantów: Gustawa Knoppka, Emila Rychłego, Jana Sikorę i obecnych seniorów: Antoniego Zawadę, Józefa Czepczora i Józefa Mojeścika. – To wzory strażackiej godności i autorytetu – mówią zgodnie. Są dumni z historii, ale także ze współczesności: w garażach na dole stoją najnowsze i dobrze wyposażone samochody MAN, a godziny spędzone na szkoleniach i akcjach trudno zliczyć. Gaszą, ratują życie ludzi i dobytek, pomagają podczas powodzi, wypadków, dbają o porządek i bezpieczeństwo podczas dużych imprez. Z dumą świętują w kościele, gdy wspomina się św. Floriana. Przysługujący za godzinę akcji ekwiwalent – 10 złotych – przekazują na wspólne konto. – Jesteśmy strażakami, żeby pomagać innym. Do tego potrzebne jest powołanie. Naszą nagrodą jest satysfakcja – tłumaczą to swoje społeczne zaangażowanie. Na co dzień łączą je z rozmaitymi zawodami: budowlańca, handlowca, księgowego…
Akcja: Stecówka
Syrena i alarmowe SMS-y w telefonach strażaków zabrzmiały o 1.22. Doświadczeni strażacy mówią o niej: najgorsza godzina. Ludzie już mocno śpią, trudno wtedy o błyskawiczny czas reagowania. Ale ich reakcja była natychmiastowa. – Otrzymaliśmy zgłoszenie z Powiatowego Stanowiska Kierowania o pożarze kościółka i włączyła się uruchamiana drogą radiową syrena. Po trzech minutach wyjechały wszystkie trzy zastępy. Już przejeżdżając koło szkoły widzieliśmy łunę i zdawaliśmy sobie sprawę, że to jest bardzo duży pożar – mówi Mirosław Kukuczka. – Na miejsce w tym samym momencie dojechali koledzy z Koniakowa. Chwilę wcześniej dotarła OSP Istebna-Zaolzie. Samochody miały zapas wody wystarczający, żeby podjąć walkę z ogniem, a dowodzenie objął Adam Bielesz z OSP Istebna-Centrum, na co dzień także strażak zawodowy. Na zapisie urządzenia rejestrującego automatycznie przebieg akcji widać, że już po kilku minutach ogień udało się opanować. – Z tych zdjęć z pierwszych chwil gaszenia widać, że nie było szans, żeby uratować z takiego ognia cokolwiek z wnętrza – ubolewają ratownicy. – Byliśmy pierwsi, ale drewniany kościół pali się w niesamowicie szybkim tempie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, były już w płomieniach cały dach i wnętrze, a chwilę później przewróciła się dzwonnica – wspomina ze smutkiem Tadeusz Kohut z OSP Istebna-Zaolzie – strażak, któremu przyszło gasić swój parafialny kościół. Jak inni wiedział, że pozostanie im raczej dogaszanie zgliszcz. Dojechały do nich jeszcze zastępy OSP i PSP z powiatów cieszyńskiego i bielskiego. W sumie w akcji gaśniczej uczestniczyły 23 zastępy. Tego, co zabrał ogień, nikt nie mógł odzyskać. – Dzwon się stopił, więc temperatura we wnętrzu mogła wynosić około 1000 stopni Celsjusza – mówi Tadeusz Kohut.
Najświętszy Sakrament ocalał!
Stanisław Kędzior i Szczepan Haratyk z drugiej strony kościoła weszli do zakrystii, a stamtąd do świątyni. Ochraniali parafian ratujących ornaty. To ci druhowie wynieśli z wnętrza płonącego kościoła tabernakulum. – Próbowaliśmy od razu zajrzeć do środka, ale ze wszystkich stron spadały płonące deski mozaiki i dowódca nie dał zgody na wejście, bo było zbyt niebezpiecznie. Trzeba było założyć maski i aparaty tlenowe. Potem wchodziliśmy dwa razy i nie potrafiliśmy go znaleźć. Zadymienie było tak duże, że wyciągając rękę, widziało się ją tylko do łokcia. Szukało się praktycznie po omacku i raczej na podłodze, bo wszystko ze ścian już pospadało. Tymczasem tabernakulum wisiało jeszcze na ścianie – opowiada Stanisław Kędzior. – Zdjęliśmy je i wynieśliśmy do zakrystii, do Tadka Kohuta, który zabrał i przeniósł je na probostwo, a my wróciliśmy do kościoła… – Gasiliśmy jeszcze w środku, sprawdzaliśmy, czy coś ocalało, ale już nie było czego ratować – dodaje Szczepan Haratyk. – Przekazałem tabernakulum księdzu proboszczowi. Zaraz otworzył drzwiczki i okazało się, że puszki były trochę okopcone, krzyżyk pod wpływem temperatury i własnego ciężaru się nachylił, ale hostie w środku były nienaruszone – opowiada ze ściśniętym gardłem Tadeusz Kohut.
Pożar inny niż wszystkie
Już po ugaszeniu pożaru Tadeusz Kohut został na miejscu. – Znałem przecież kościół i wiedziałem, gdzie w popiele mogły zostać dzwonki czy gongi, więc je odszukałem. Pamiętałem też, że w ołtarzu były relikwie. Szkielet ołtarza stał jeszcze, ale relikwie wypadły już na podłogę i tam je znalazłem – dodaje. – Każdy z nas jest wierzący i pożar kościoła przeżywa się trochę tak, jakby się gasiło własny dom, albo pomagało komuś z rodziny. Choć w czasie akcji nie ma czasu, żeby się nad tym zastanawiać, to już chwilę później dopadają nas myśli o tym, co się stało – przyznaje naczelnik Michał Kohut. – Dogaszanie zakończyliśmy jeszcze po ciemku. Zabezpieczyliśmy tabliczkami i taśmami teren i odjechaliśmy. Dopiero później, kiedy opadła adrenalina, dotarło do mnie, co się stało. Najmocniej zabolało, kiedy wróciłem do domu, a żona z dziećmi wychodziła akurat na Roraty. Wtedy pomyślałem, że nasze dzieci mają jeszcze gdzie iść, a na Stecówce nie ma już kościoła… – mówi Adam Bielesz.
Koncert dla Stecówki w Bielsku-Białej
We wtorek 11 marca o 19.00 w bielskim kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa odbędzie się koncert charytatywny połączony ze zbiórką ofiar na odbudowę świątyni MB Fatimskiej na Stecówce. Swoje religijne utwory zaprezentują zespół „Gang Marcela” oraz młode talenty. Dzięki filmowej prezentacji można będzie zobaczyć kościół przed pożarem. Podczas tego spotkania odbędzie się też uroczyste przekazanie ks. proboszczowi Grzegorzowi Kotarbie kwoty, którą na odbudowę przekazali czytelnicy „Gościa Niedzielnego” z całej Polski, odpowiadając na apel zamieszczony na naszych łamach. Gośćmi koncertu będą strażacy, którzy uratowali z ognia Najświętszy Sakrament, a honorowy patronat nad całym przedsięwzięciem objęli biskup Roman Pindel i prezydent Jacek Krywult.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).