- Dziś życie jest jak wichura, kiedyś było spokojniej - mówi s. Antonina Kądziołka.
Do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo wstąpiła w 1953 roku. Jubileusz 60 lat życia zakonnego świętowała 27 listopada 2013 roku. – Pierwszy raz do klasztoru w Krakowie przyszłam w Matkę Boską, we Wniebowzięcie. I później wszystkie te klasztorne okazje mam w święta maryjne. A powołanie to mi się liczy na cudowny medalik, czyli 27 listopada – mówi s. Antonina. – Codziennie Bogu dziękuję, że się budzę, że głowę do góry mogę trzymać, że mi zdrowie daje. Bo naprawdę jest za co dziękować – przez 60 lat w zakonie to się trochę przeżyło...
Posłuszna i grzeczna
– Ja jestem dawniejsza. Przedwojenna – zaznacza z uśmiechem na samym początku rozmowy. Urodziła się w 1932 roku w Siekierczynie, wsi położonej nieopodal Limanowej. II wojnę światową przeżyła jako dziecko. – Głód był ogromny, bo jak wkroczyli „hitlery”, to nam wszystko zabrali – zboże, ziemniaki. Tyle tylko zostało, co było w polu wsiane. A żarna zaplombowali, żeby nie można było mleć tego zboża – wspomina. – Na przydział dawali jeden bochenek chleba na tydzień i kilogramową konserwę. Nas było w domu ośmioro, tośmy w jednym dniu zjedli – opowiada zakonnica. Jedynym ratunkiem była żywność schowana przed żołnierzami, którą mieszkańcy wsi dzielili się między sobą, i wcześniej wysiane, zbierane sierpem, a suszone pod dachem domu zboże. – Teraz, jak się opowiada młodym, to myślą, że to bajki – mówi s. Antonina. – Po wojnie zaczęła się szkoła – opowiada dalej – bo wcześniej to była jedna nauczycielka i nas tak uczyła, aby się tylko nazywało, że chodzimy do szkoły... Wtedy też przyszła siostra miłosierdzia uczestniczyła w misjach świętych w Limanowej, które dotyczyły m.in. postaci św. Wincentego à Paulo. – Mnie to tak pociągnęło, tak od serca mnie gnębiło, żeby pójść i poświęcić się biednym – mówi dzisiaj. Od zawsze zresztą lubiła pomagać innym, biedniejszym. – Kiedyś sobie postanowiłam, że nigdy nie będę się sprzeciwiać, tylko zawsze będę słuchać rodziców. Jak sobie będą życzyć, to ja taka będę – posłuszna i grzeczna. No i taka byłam – dodaje.
Profesorzy i „kleryczki”
W Krakowie s. Antonina była tylko rok. Potem trafiła do Krynicy górskiej i pracowała w ośrodku wypoczynkowym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie zajmowała się kuchnią. – To był mój pierwszy dom i tam byłam szczęśliwa, bo to góry, świeże powietrze, drzewa, a i pracy, sprzątania nie brakło – wspomina zakonnica. Ciepło mówi także o siostrach, z którymi tam pracowała – o przełożonej tak miłej i dobrej, że „można było ją zjeść” oraz siostrze prowadzącej kancelarię, co w czasie wojny straciła rękę, gdy bomba wylądowała na podwórku, przez które akurat przechodziła. – Musiała się potem nauczyć i pisać, i wszystko inne robić lewą ręką – opowiada. Potem siostra trafiła do seminarium duchownego w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie „pracowała przy kleryczkach”. Jak wspomina, było ich około 200, a samo seminarium zorganizowano w kilku dawnych domach, co zresztą skutecznie utrudniało jego funkcjonowanie. Następnie trafiła m.in. do domu opieki przy ul. Helclów w Krakowie (tam pracowała przez 5 lat) oraz do Żmigrodu w województwie dolnośląskim (20 lat), gdzie szarytki do tej pory prowadzą m.in. gospodarstwo. – Tak sobie żyłam. Nadzwyczajnego nic nie wykonywałam, tylko zawsze takie proste czynności, bo ja do szkoły nie miałam specjalnego pociągu, tylko wolałam swoją siłę Panu Jezusowi poświęcić. A miałam strasznie dużo siły. Zawsze mówili o mnie, że jestem „żywe żelazo” – przyznaje s. Antonina. – Wszędzie się czułam dobrze, aż doszłam do tego czasu. Jak tylko człowiek sobie sam nie sprzykrza, tylko gdzie go postawią, tam się stara, to jest i łaska Boża z góry, i dobrze jest człowiekowi – mówi. W Choczni pracuje od 1997 roku i tu zajmuje się kuchnią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.