W powodzi złych wieści trudno zachować pokój serca. Ale jeśli damy się zwyciężyć złu, szansa że dobro ocaleje znacznie się zmniejszy.
Czytam doniesienia z Bliskiego Wschodu. Wskutek wojny domowej w Syrii śmierć poniosło już 6,5 tysiąca dzieci. Wiele innych zostało zranionych, okaleczonych. W obozach dla uchodźców coraz gorzej. Nadchodzą upały. Brakuje wody do picia. Nie mówiąc o zachowani higieny. Straszne. A potem jeszcze ta wiadomość, że coraz częściej w tej wojnie, wzorem wojen afrykańskich, stosuje się „broń gwałtu”. Cytuję: „nawet kilkuletnie dziewczynki, porywane są i gwałcone przez członków różnych ugrupowań; w ten sposób często chcą oni wymusić jakieś ustępstwa na ich mężach czy rodzinach”. Co musi się dziać w sercach tamtych ludzi? Ilu z nich wojna za długie lata wepchnie w otchłań żądzy zemsty?
Myślę o zbrodni wołyńskiej, której rocznicę dziś jeszcze obchodzimy. O mordowanych w bestialski sposób kobietach, starcach i dzieciach. Jak ci, którzy byli bezradnymi świadkami tamtych wydarzeń mieli obronić się przed pragnieniem odpłacenia zbrodniarzom tym samym? Przecież nawet my, po tylu latach, często jeszcze nie potrafimy myśleć o polsko-ukraińskich relacjach bez chęci jakiegoś, choćby symbolicznego, wyrównania rachunków krzywd.
Myślę też o sprawie znacznie mniejszego kalibru: o toczącej się w ostatnim tygodniu kampanii przeciwko arcybiskupowi Hoserowi. Absurdalne oskarżenia o odpowiedzialność za zbrodnie w Rwandzie, przeinaczanie jego wypowiedzi w kwestii in vitro i dziecinne oburzanie się na pytanie o obrzezanie. Owoce widać. Wielu obrońców arcybiskupa też nie waży już słów. Podziały rosną, rośnie wzajemna niechęć...
Nie na darmo mówi się o przemocy, niechęci, że zachowują się jak sprężyna: gdy się ją ściśnie zgromadzona w niej energia może o sobie dać znać podczas gwałtownego rozprężenia. Skutki takiego zdarzenia mogą być nieciekawe. Więc może należałoby w porę przerwać wszystkie takie występujące w naszym społeczeństwie nakręcania się w złości i niechęci? Dopóki jeszcze można nad tym wszystkim zapanować?
No tak, ale przecież nie chodzi o byle co. O rację, prawdę, o sprawiedliwość. Więc ich obrońcy folgują sobie ile wlezie. A roztropność? A umiarkowanie? Gadanie. Jest wojna, a wojna wymaga ofiar. I wszystko jasne.
W tym kontekście myślę o jeszcze jednym wydarzeniu ostatniego tygodnia. Śmierci w Karakorum jednej z legend polskiego himalaizmu podczas schodzenia do bazy po nieudanym ataku szczytowym. Wielu ludzi pyta po co w ogóle zajmować się czymś tak niebezpiecznym a zarazem bezsensownym? Nie lepiej ścigać się na rowerze, okładać pięściami, kopać piłkę albo rakietą przebijać piłkę z jednej strony siatki na drugą? A ja chyba rozumiem. Zmierzyć się w gronie przyjaciół z samym sobą dotykając przy tym surowego piękna to o wiele bardziej szlachetne i sensowne niż ciągłe mierzenie się czy nawet walka z innymi ludźmi.
Są wakacje. Czas dystansowania się od codzienności. Oby nam, uczniom Chrystusa to zdystansowanie się pomogło spojrzeć na świat oczyma naszego Mistrza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.