Wielka misja na placu w Zabrzu - w kolejne niedziele wielkanocne przed Platanem głoszona jest Ewangelia. Jak to wygląda?
Żeby głosić Ewangelię na placu, trzeba być bardzo pokornym. – Przecież ja mogę dzisiaj stanąć i nic nie powiedzieć. Zrobię z siebie idiotę. Bo co to znaczy głosić Ewangelię, być głupim dla Boga, no jak ja mogę, kim jestem? – mówi. – Dlatego takie wydarzenie, jak to w Zabrzu, poprzedza solidna modlitwa, nie tylko moja, ale całej wspólnoty, gdyż ja tylko głoszę, a to działanie jest sprawą całej wspólnoty. Dlatego gromadzimy się tutaj wszyscy. Zresztą, na Drodze Neokatechumenalnej nie może być dnia bez modlitwy. Powie to każdy, kto na nią wszedł.
Najważniejsze pytania życia
– Przychodzimy na plac Teatralny, żeby przepowiadać wam, że nic nie jest dzisiaj stracone. Że jeżeli dzisiaj jesteś w śmierci, jeżeli w twoim sercu jest nienawiść, nie wiadomo, w jakim bagnie żyjesz, to Chrystus przychodzi do ciebie i mówi, że z tego wszystkiego może cię wyprowadzić – mówił na rozpoczęcie spotkania Adam Regiewicz, odpowiedzialny pierwszej wspólnoty neokatechumenalnej w parafii katedralnej w Gliwicach. Wytłumaczył też dlaczego ewangelizacja odbywa się akurat przed Platanem. Bo to miejsce wydaje się dzisiaj nową świątynią i centrum, a centrum jest gdzie indziej – w Jezusie Chrystusie.
Pierwsze spotkanie w Zabrzu było próbą odpowiedzi na pytanie „Kim jest dla ciebie Bóg?”. Ustawione były krzyż, ambonka z welonem, a na nim przedstawienie Matki Kościoła (w typie orantki), która nosi w swoim łonie Chrystusa i zanosi modlitwę do Boga, z napisem wokół wizerunku: „Tyś krzakiem płonącym Mojżesza, który nosi Pana i się nie spala”. Przed nimi dywan, a na obrazie obok, w formie plakatu – Madonna – ikona napisana przez Kiko Argüello, założyciela Drogi Neokatechumenalnej. Znajduje się na niej tekst polecenia, by „tworzyć wspólnoty na kształt Rodziny z Nazaretu, które będą żyć w pokorze, prostocie i uwielbieniu, gdzie drugi jest Chrystusem”.
Wielkanocna ewangelizacja zaczęła się od radosnych śpiewów i tańców. Potem były świadectwa. Dojrzały mężczyzna, Marian, opowiadał swoją historię porzuconego dziecka. Mimo że jego życie było piekłem, w wieku 38 lat założył rodzinę; ma żonę, pięcioro dzieci, piękny dom, do którego przygarnął teściów. Później Artur, po czterdziestce, chciał zaświadczyć o miłosierdziu Bożym, opowiadając o swojej ucieczce przed bezsensem w seks. – To była pomyłka, bo im bardziej brnąłem w ten grzech, tym bardziej byłem w nim pogrążony i rzeczywiście dotykałem śmierci, i wtedy zacząłem krzyczeć do Boga: „Ulituj się nade mną, bo ja sam sobie nie poradzę, sam z tego nie wyjdę!”, i wtedy właśnie przyszedł Bóg – opowiadał. Dziś żyje w wiernym małżeństwie, ma czwórkę dzieci i choć razem przeżywają swoje cierpienia i zmagania, to czują obecność i miłość Boga w swoim życiu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.