Dzieci z nosami przyklejonymi do szyb, dorośli wyglądający w bramach, cała wioska czeka. Jedno wielkie święto.
Ładnie to wczoraj ujął redaktor Drzymała. Czytając jego tekst od razu pomyślałem o codzienności parafialnej. Ta codzienność w ostatnich dniach i tygodniach to oczywiście kolęda. Napisałem przed kilkoma dniami w innym miejscu, że trzeba mieszkać w małej parafii, by poznać jej smak i urok. Ten klimat oczekiwania, radości powitania, wspólnej modlitwy, rozmów niekoniecznie na poziomie górnego „c”, obfitujących w codzienność naznaczoną Bożą obecnością. Wielkie święto odwiedzanej wioski.
Uświadomił mi to przed kilkoma dniami jeden parafianin. A było tak. Kilka minut przed wyjazdem odebrałem telefon. Dzwoniący prosił, by zmienić zwyczajową kolejność ponieważ musi wyjechać na badania do szpitala. Gdy później siedzieliśmy przy stole dopowiedział, że ostatecznie mogliśmy umówić się na inny termin. Ale to już nie to samo. Dzieci z nosami przyklejonymi do szyb, dorośli wyglądający w bramach, cała wioska czeka. Jedno wielkie święto. Pan Bóg błogosławi przez posługę kapłana. Gdy ksiądz przyjeżdża później, w innym terminie, tego klimatu święta już nie ma. Obserwując od lat moim parafian w duchu musiałem przyznać mu rację.
Wracając do rozmów. Jedni o kazaniu sprzed miesięcy. Inni o konieczności wyjaśniania Mszy świętej. Ktoś o remonty pyta. Gdzieś o pomoc w załatwieniu pracy dla syna proszą. A tu płacz, bo dzieci w szpitalu, choroba w rodzinie. Więc wysłuchać trzeba, pocieszyć, doradzić, dziesiątek różańca razem zmówić. I co zdrowaś wypowiedziane to kropla łez babcinych na podłogę spadnie. Cenniejsza bodaj od wody święconej, bo ludzkim cierpieniem uświęcona. Młodzi do swoich nowych domów z dumą prowadzą i marzą. Proszę księdza proboszcza, mogę tylko półtorej tysiąca na miesiąc zarabiać. Byle blisko dzieci i żony, nie dwa tysiące kilometrów od domu, z kościołem gdzie kazania nie rozumiem i śpiewami jakoś mi obcymi. Ania kwiatki na proboszcza namalowała. Adaś chce zostać ministrantem, Kamila zespół młodzieżowy poprowadzić, starsza młodzież o wyjazd na narty pyta. Zawrotu głowy można dostać. Szumią długo w noc wszystkie sprawy i problemy. Więc podczas komplety myślę jeszcze o tym wszystkim, Panu Bogu polecam. Czasem nawet coś się jeszcze w nocy przyśni. I nie wiem. Sen to czy jawa.
Jedna też myśl z uporem chodzi mi po głowie. Że ten Kościół na poziomie lokalnym żyje zupełnie innymi problemami niż Kościół na poziomie medialnym. Że te nagłaśniane spory, krytyki, kłótnie o komisje i miejsca, są mu niemalże obce, gdzieś w tle. Nawet jak ktoś do tego nawiąże to ze zdziwieniem, pukając się po głowie, jakby sprawa z Marsa była.
Jedni w tym momencie zgryźliwie zauważą, że zaścianka w lasach cywilizacja jeszcze nie dopadła. Inni pytać będą gdzie w tym wszystkim mistyka. Otóż dopadła. Ale w całym tym zamęcie ludzie jakby instynktownie przeczuwają, że w czasach zamętu i zawirowań budować trzeba na tym, co przez wieki sprawdzone. A jeśli chodzi o mistykę… Święty Jan od Krzyża traktat o nocy ciemnej pisał a rodzice chorych dzieci, witając się z proboszczem między jednym wyjazdem do szpitala a drugim, z płaczem odmawiając Pod Twoją obronę, o Bożą obecność w tym wszystkim pytają, jej ślady odnajdują. I to jest właśnie mistyka codzienności. Przeżywana wszędzie tam, gdzie ewangelizuje się nie tyle przez słowa, co przez miłość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).