Na synodzie przełomu w kierunku nowej ewangelizacji nie było. Nastąpiło dopiero przygotowanie terenu do nowej ewangelizacji – mówi dla GN abp Zbigniew Stankiewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Co dla Księdza Arcybiskupa było najbardziej inspirujące podczas synodu?
Abp Zbigniew Stankiewicz: – Dla mnie najbardziej pożyteczne i ciekawe było nie tylko to, co się działo w samej auli synodalnej, ale wokół niej, w kuluarach. Każdy z ojców synodalnych miał okazję się wypowiedzieć, to jest bardzo cenne. A potem to wszystko było przesiewane. Można porównać działanie komisji redagujących dokumenty do pracy pszczół, które zbierają nektar i produkują miód. Synod próbował z tych wszystkich wypowiedzi wyciągnąć miód dla Kościoła.
Jakie było kryterium tego przesiewania?
– Z bliska tego nie śledziłem. Wydaje mi się, że trochę więcej uwagi trzeba było poświęcić szkołom nowej ewangelizacji i innym inicjatywom ewangelizacyjnym, które już się sprawdziły. Potrzebujemy jeszcze zmiany świadomości i wyraźniejszej strategii.
Czy pojęcie nowej ewangelizacji się trochę nie rozmyło? Skoro wszelką działalność Kościoła można nazwać nową ewangelizacją?
– Tak, zgadzam się. Może się okazać, że jesteśmy tam, gdzie jesteśmy i niewiele się zmienia.
Ksiądz Arcybiskup mówił w swojej wypowiedzi o roli ruchów w ewangelizacji. Mam takie wrażenie, że to doświadczenie stosunkowo słabo zostało uwzględnione podczas synodu.
– Też mam odczucie pewnego niedosytu. Akcent padał bardziej na misję „ad gentes”, choć przecież podkreślano, że nowa ewangelizacja to nie jest to samo. Akcentowano raczej tradycyjną pracę parafialną, może trochę odnowioną, ale przełomu w kierunku nowej ewangelizacji, w moim odczuciu nie było. Albo w zbyt małym stopniu.
A z czego wynikają te opory?
– Wciąż są pewne uprzedzenia wobec ruchów.
Czego dotyczą te uprzedzenia?
– Roli świeckich i ruchów jako takich. Na własnej skórze tego doświadczyłem, bo byłem przez 10 lat w grupie chrześcijan - ekumenów jeszcze przed wstąpieniem do seminarium, potem jako kleryk się angażowałem w różne inicjatywy, powiązane z ruchem charyzmatycznym i jako ksiądz. Ze strony wielu duchownych ruchy te były postrzegane jako sekty. A zapał, który jest w ruchach, powinien rozejść się na cały Kościół. Oczywiście, ruchy też mają swoje słabe strony. Pół roku po objęciu urzędu arcybiskupa w Rydze, wezwałem wszystkich odpowiedzialnych ruchów i powiedziałem im „wychodźcie z waszych nor”. Bo każdy siedzi trochę przy wejściu do tej nory i jak ktoś się zbliża, to ryczy.
Chodzi o to, że ruchy są za często skoncentrowane na sobie?
– Tak, to jest w jakimś sensie grzech pierworodny ruchów. Dlatego jest bardzo istotne, żeby wydobyć się z tych nor i skoordynować rozproszone wysiłki w jednym strategicznym kierunku. Same ruchy tego nie zrobią, potrzebne jest działanie pasterzy Kościoła. Trzeba je zachęcać, nawet popchnąć do pewnych działań.
Droga wiary ks. Arcybiskupa też wiodła przez ruch.
– Tak to była droga przez karate, jogę, hinduizm, a do wiary wszedłem przez bramę chrześcijańskiej wspólnoty ekumenicznej. W 1980 roku zetknąłem się z nimi i dzięki ich świadectwu, otworzyłem się jako dorosły człowiek na Chrystusa.
Jak podsumować ten synod? Papież mówił na początku, że ma zapłonąć nowy ogień, który przeniesie się na Kościół. Czy coś takiego się stało?
– Ja bym powiedział, że nastąpiło dopiero przygotowanie terenu do nowej ewangelizacji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).