- Co musiałoby się stać, byśmy nie przyszły na czerwcowe? - mieszkanki Siedlakowic nie znają odpowiedzi na to pytanie. Pani Helena każdego dnia czerwca uczestniczy w nabożeństwie. Od ponad 50 lat.
To już tak długo? – pani Helena sama nie dowierza liczbom i liczy jeszcze raz: – W czerwcu 1957 r. wyszłam za mąż i zamieszkałam u teściowej w Siedlakowicach, skończyła się właśnie odbudowa naszego kościoła i od razu zaczęliśmy spotykać się na czerwcowym. No tak, to już tyle lat – wzdycha. Aby dojechać do Siedlakowic, wystarczy zjechać z drogi nr 35 prowadzącej z Wrocławia do Sobótki.
– Niby wszędzie blisko. Na naszym przystanku co kilkanaście minut zatrzymuje się autobus. A w samych Siedlakowicach niewiele: mały sklepik, świetlica wiejska, gdzie odbywają się okazjonalne zabawy, no i kościół. Choć świątynię mamy ładną – chwalą się mieszkańcy. Biała elewacja, czerwone pokrycie dachu i wieży wyróżniają się na tle innych zabudowań. Wokół zadbany trawnik i urokliwa kapliczka obrośnięta bluszczem. Świątynia stał tutaj już w XIV wieku. Sto lat później stała się kościołem filialnym. Tak jest i dziś. W Mszy św. można tu uczestniczyć tylko w niedziele i czwartki. W pozostałe dni odprawia się ją w kościele parafialnym w Zachowicach.
– W naszej parafii posługuje jeden ksiądz, a że są dwa kościoły, to oczywiste, że nabożeństwo może być jednego dnia albo w jednej, albo w drugiej świątyni – tłumaczy pani Wanda. – Starsze osoby nie są w stanie przejść dwóch kilometrów do kościoła parafialnego, więc spotykamy się sami i modlimy się wspólnie. Przecież od zawsze ludzie na wsiach modlili się razem pod krzyżem lub przy kapliczce, my i tak mamy szczęście, że możemy spotykać się pod dachem i – co najważniejsze – przy Panu Jezusie w tabernakulum – podsumowuje.
Do 19.00 jeszcze kwadrans, a w przedsionku kościoła, przy kracie oddzielającej od wnętrza świątyni, już są pierwsze panie. – Chciałam odmówić Różaniec – mówi jedna z nich. – Tu taka cisza i spokój – dodaje. Powoli przychodzą kolejne osoby. Pani Wanda otwiera świątynię. Uczestniczki ściszonymi głosami pytają się nawzajem, kto jeszcze dziś przyjdzie, na kogo zaczekać. – Ela ma dziś drugą zmianę, cioci Teresce zmarła siostra, musiała wyjechać. Zaczynamy – decydują. Później wytłumaczą, że w takiej małej wiosce wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Łatwiej wtedy o współczucie, wzajemną pomoc. Tym bardziej że nieobecność którejś z pań na nabożeństwie oznacza, że coś się wydarzyło, warto więc wspomnieć o niej na modlitwie.
Pani Helena intonuje „Kochajmy Pana, bo serce Jego…”. Litanię do Serca Pana Jezusa mówią już zgodnym chórem. Widać, że na wspólnej modlitwie spędziły niejedną godzinę. Kolejne pieśni: „Cud Boskiej miłości”, „Była cicha i piękna jak wiosna” i na zakończenie „Dobranoc, Maryjo”. Pół godziny minęło nie wiadomo kiedy. – Kiedyś było nas więcej – wspominają panie. – Teraz nikt nie ma czasu, ludzie ciągle w pracy – wzdychają. – My też czułyśmy zmęczenie, nie było przecież takich kuchni czy pralek, należało oporządzić zwierzęta, ale było się bliżej domu, łatwiej było się wyrwać i przyjść do kościoła. – Nie było telewizji. To ona tak ogłupia i zabiera czas – słyszę stanowczy głos jednej z pań. – Dawniej to było naturalne zakończenie dnia: spotkać się na wspólnej modlitwie, podziękować za miniony dzień, poprosić o spokojną noc. A i pretekst do spaceru, spotkania innych, chwili rozmowy. I tak się przyzwyczaiłyśmy – mówią zgodnie.
Pani Helena dodaje: – Czasem, jak nie zdążę dojechać z Wrocławia na czas, to czegoś mi brakuje, nie mogę sobie miejsca znaleźć. Zauważyłam też, że jak nie przyjdę, to i tak ten czas przemarnuję. W domu nic nie zrobię, tylko włączę telewizor, więc się pilnuję i przychodzę do kościoła. A i zmobilizować się łatwiej, gdy wiadomo, że czeka grupa. – Bo wspólna modlitwa ma większą siłę – dodają panie. – Przecież Jezus obiecał: „Gdzie dwóch lub trzech się modli w imię moje…”. My się tego trzymamy.
Proszą jeszcze, by dodać, że spotykają się nie tylko w czerwcu, ale i przez cały maj na majowym, w październiku na wspólnym Różańcu. – Jak tylko dowiemy się, że zmarł któryś z mieszkańców wioski, biegniemy do kościoła. Wcześniej czuwało się w domu, przy zmarłym. Teraz spotykamy się kościele. Jednak próśb do Pana Boga jest i na co dzień wiele – mówią jeszcze. – I długów – dorzuca szybko pani Helena.
Panie, życząc sobie dobrej nocy, powoli się rozchodzą. „Do jutra” – mówią sobie na odchodnym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).