O nietypowej pasji z Barbarą Kozłowską ze Szkoły Nowej Ewangelizacji św. Filipa rozmawia Agata Ślusarczyk.
Agata Ślusarczyk: Podczas Misji Warszawy można było spotkać na ulicach świeckich ewangelizatorów. Przechodnie sami podchodzą, czy Pani pierwsza zaczyna rozmowę?
Barbara Kozłowska: – Podczas ewangelizacji ulicznej na Starówce,w której od kilku lat biorę udział, ludzie z zaciekawieniem przystają. Wsłuchują się w religijne pieśni, świadectwa lub oglądają pantomimę. Wówczas we dwójkach, w których prowadzimy ewangelizację, podchodzimy i rozpoczynamy rozmowę. Na początek przedstawiam się, mówię z jakiej jestem wspólnoty i pytam, czy taka osoba chce porozmawiać o Bogu. Do konwersacji nikogo nie zmuszam. Zdarza się, że ludzie sami zagadują – dziwią się, dlaczego katolicy ze Słowem Bożym wychodzą na ulicę.
Czy podczas tak krótkiej rozmowy można kogoś nawrócić?
– Niekiedy wystarczy chwila, która może zaowocować tym, że ktoś zwróci się do Boga. Innym razem można rozmawiać godzinami i wszystko przyjmowane jest jedynie rozumem, bez otwarcia serca na Miłość. Zadaniem ewangelizatora jest głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. A od osoby ewangelizowanej zależy, czy ją przyjmie. Często owoców ewangelizacji ulicznej nie widzimy. Pozostaje ufać i wytrwale modlić się.
Czasami wystarczy kogoś tylko cierpliwie wysłuchać i okazać zainteresowanie...
– Jak bardzo jest to ważne, przekonałam się na Przystanku Jezus, w którym jako ewangelizator kilka razy uczestniczyłam. Idąc po polu woodstockowym spotkałam Darka. Siedział przygnębiony, widać było, że miał ciężką noc. Przysiadłam się, a on zaczął opowiadać mi o swoim „ciężkim życiu”. Po kilkudziesięciu minutach ze wzruszeniem stwierdził, że nie pamięta, kiedy go ktoś tyle czasu słuchał. Zapytał mnie, dlaczego poświęcam mu czas – wtedy mogłam powiedzieć o Jezusie Chrystusie, który mnie przysłał, który jest prawdziwą Miłością i na pewno chce go słuchać jeszcze dłużej niż ja. Darek się popłakał, a ja razem z nim. Być może był to początek jego nawrócenia. Nie wiem, już nigdy go nie spotkałam. Tak jak nie spotkałam człowieka, uzależnionego od narkotyków, z którym rozmawiałam w pociągu, wracając z Przystanku. Zaczepił mnie i chciał, aby mu „opowiadać o naszym Jezusie”. Ale kiedy mówiłam, wszystko negował. Gdy chciałam zakończyć rozmowę – krzyczał, żebym kontynuowała. Ludzie są bardzo spragnieni Boga, nawet gdy sobie może tego nie uświadamiają.
Na co dzień pracuje Pani w biurze w dużej firmie ubezpieczeniowej. Tam także rozmawia Pani o Bogu?
– Staram się być autentyczna. Jeżeli na forum podejmowane są rozmowy o Bogu czy Kościele, nie chowam głowy w piasek. Także sama często dzielę się osobistym doświadczeniem wiary. Zdarza się, że niektórzy naigrywają się ze mnie, ale są też tacy, którzy proszą, aby się za nich pomodlić albo chcą porozmawiać o swoich problemach. Polegając na sobie, nie widzą już wyjścia z trudnych sytuacji. Wówczas proponuję im, aby zwracali się do Jezusa, bo On im na pewno pomoże. Kilka razy się udało. Jedno małżeństwo, które było na skraju rozpadu, dziś jest razem i jest szczęśliwe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).