Do kościoła na Rezurekcję płynęli łódką lub szli po lodzie. Wszystko zależało od pogody. A trzeba było przejść 7 kilometrów.
Kolorowe nogi
W drugi dzień świąt było smaganie. Starsza młodzież miała jałowiec, a dzieci zbierały zielone rózgi. Smaganie było zamiast śmigusa-dyngusa. Tego zwyczaju Warmiacy nie znali. Chłopcy wchodzili przez okna do izby i smagali dziewczęta. – Gdy byłam trochę starsza, schowałam się z koleżanką w szopie, żeby nas chłopcy nie znaleźli. Gdy jednak nas dorwali, miałyśmy później kolorowe nogi – żartuje Hanowska. Smaganie czasami pomagało. Jedna z biednych rodzin dzięki temu mogła zaopatrzyć się w pożywienie na stół wielkanocny. Gdy dzieciaki chodziły po miejscowości, każdy wrzucił do koszyka coś od siebie i tak uzbierał się porządny gościniec. – Pamiętam dzieci z tej rodziny. W szkole nie myślały o lekcjach, ale prosiły o chleb. Jeden z chłopców mówił: Daj mi, daj mi beb. U nas nie było biedy, bo mama była bardzo zaradna i umiała wszystko zrobić. Miała dobrą praktykę w dzieciństwie. Jej matka zmarła, gdy miała 15 lat, a w rodzinie było 11 dzieci. W czasie wojny zmarło czworo z nich. Musiała pracować – mówi Edelgard. Bruno Hanowski pamięta okres Wielkiego Postu i Wielkanoc 1945 roku. W Majdach pojawiali się wtedy Rosjanie. – Mój ojciec w 1914 roku był na wojnie w Rosji i mówił po rosyjsku. Ci żołnierze, którzy szli z frontem, nie dali się nam we znaki. Gorzej było później. Pierwsza grupa czerwonoarmistów ukradła tylko grzebień. Mój ojciec to rozumiał. Pamiętał z czasów I wojny światowej jak grzebykiem wyczesywało się wszy i inne robactwo – wspomina. Największym problemem był fakt, że Rosjanie porywali kobiety. Zabrali na przykład córkę Knora z Majd. Wtedy poszedł do najbliższej komendantury na skargę. Gdy porywacze się o tym dowiedzieli, chcieli go zabić. Byli to wasilowcy, straszne zbóje.
Pełno ludzi
Hanowscy wspominają także religijność ludzi z dawnych lat. – Ludzie byli bardzo pobożni. Choć do kościoła mieliśmy 7 kilometrów, to często pieszo chodziliśmy na nabożeństwa. Na przykład na Drogę Krzyżową. Nie było telewizora, radia, w ogóle światła. Wyprawa do kościoła była atrakcyjna, trochę rozrywki – uśmiecha się Edelgard. Wyprawy do kościoła były także przygotowywane. Na Niedzielę Palmową szykowano palmy z gałązek, które wstawiano trzy tygodnie wcześniej do wody. – Mieliśmy bardzo religijnego nauczyciela, pana Kamieniaka, który przygotowywał nas do świąt, uczył katechizmu i prowadził spotkania na temat Pisma Świętego – wspomina Bruno. W Kręsku mówiono w gwarze. Ksiądz z Sząbruka po wojnie mówił kazania po polsku, trochę kalecząc język. Ciężko mu szło, ale wszyscy rozumieli.
Dziś wiele zwyczajów zanika. Jednak Edelgard i Bruno patrzą z optymizmem na przyszłość. Mieszkają obecnie obok córki w Stawigudzie. – W naszym kościele na Rezurekcji jest pełno ludzi. Przychodzą młodzi z dziećmi. W niedzielę też jest dużo młodych. To chyba dobrze – mówi Hanowska. Jakby na potwierdzenie tych słów, przed świętami odbyły się w miejscowościach ich dawnego zamieszkania warsztaty dla dzieci. Najmłodsi uczyli się z przygotowanych materiałów robienia palm i stroików na świąteczny stół. Może nie było ogromnego zainteresowania, ale to dobry początek, aby wrócić do tego, czym żyły dawne pokolenia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).