Ozdabianie jaj na Wielkanoc traktowano jako tradycję modlitewną. Ludowe obrzędy, związane z porami roku i okresem liturgicznym, pielęgnuje co najmniej kilka różnych grup etnicznych.
Obyczaje wileńskie, lwowskie, jugosłowiańskie, greckie i serbołużyckie. Ale także poznańskie, mazowieckie i małopolskie. Do tego obrzędy Kościołów wschodnich – prawosławnego i greckokatolickiego oraz kilku Kościołów ewangelickich. Koloryt wierzeń i tradycji, jakiego czasami zazdroszczą nam mieszkańcy od wieków monokulturowych terenów Polski. Nasza diecezja jest w tym kontekście bardzo kolorowa. Zwłaszcza wtedy, kiedy chrześcijanie obchodzą swoje największe święta. Jedno z nich właśnie przeżywamy.
Jajko na grobie
Wspólnym mianownikiem świąt Wielkiej Nocy jest dla tych wszystkich grup wyznaniowych i etnicznych pisanka. Kiedyś – odzwierciedlenie modlitwy. – Tak, tak, modlitwy – zapewnia dr Izolda Topp-Wójtowicz, kulturoznawczymi na Uniwersytecie Wrocławskim. – Kiedyś w całym chrześcijańskim świecie obowiązywała zasada, która kazała traktować ozdabianie jaj na Wielkanoc jako tradycję modlitewną. Malowano je w Wielkim Tygodniu, a kolorów miały tyle, ile dni je malowano. Zdarzały się i pięciokolorowe. Czyli pięć dni skupionej modlitwy – mówi. Ciekawostką jest to, że początkowo pisanki mogły ozdabiać jedynie kobiety. I to tylko te czyste – w sensie rytualnym. Prawie nigdy na pisankach chrześcijańskich nie pojawiają się postacie. – Najczęściej malowano na jajach ornamenty kwiatowe, drzewa i liście. Rzadziej symbolikę chrześcijańską – krzyż albo rybę. Do prawdziwych rarytasów należą pisanki ozdobione wizerunkiem świętych lub aniołów – mówi dr Topp-Wójtowicz. Najstarsza odnaleziona polska pisanka pochodzi z X w. Znaleziono ją na Opolszczyźnie, zakopaną pod progiem domu. Ciekawostką związaną z pisankami jest wschodni zwyczaj nakazujący pozostawiać pisanki na grobach zmarłych. Zdaniem kulturoznawców, trudno znaleźć piękniejszy przejaw pewności zmartwychwstania. Jednak mimo dużej liczby rodzin pochodzących ze Wschodu, które po wojnie osiedliły się na Dolnym Śląsku, ten zwyczaj jest już właściwie niespotykany.
Palmy – reaktywacja
Najwyższe i najpiękniejsze palmy wielkanocne robi się w naszej diecezji w okolicach Kamiennej Góry. Od kilkunastu lat w Czarnym Borze, Grzędach, Krzeszowie i Chełmsku Śląskim odbywa się prawdziwy palmowy wyścig. Zwyczaj ten zapoczątkowali u nas... górale podhalańscy. Jarosław Janik, kierownik ludowego zespołu górali podhalańskich „Janicki” z Czarnego Boru, wspomina, że władza ludowa, zmierzając do ujednolicenia kulturowego kraju, umiejętnie wyrugowała ten typ ludowej religijności. – Dlatego gdzieś w latach 70. XX wieku górale przestali własnoręcznie wyrabiać w domach palmy. Mówiło się nawet, że jak ktoś przyniósł do kościoła swoją, to znaczyło, że biedny, bo go nie stać na palmę ze sklepu – wspomina Jarosław Janik. Zwyczaj powrócił do życia wraz z przemianami ustrojowymi. W naszej diecezji kojarzy się dziś głównie z „Janickami”, którzy od lat przodują w największych i najcięższych palmach wielkanocnych. W Niedzielę Palmową na Sumę do Czarnego Boru zjeżdżają ludzie z całej okolicy. Każdy chce popatrzeć, jak te góralskie cuda wyglądają. Palmy stoją w kościele do Wielkiego Piątku, kiedy – zgodnie ze zwyczajem – pali się je, a popiół rozsypuje po polach. Inaczej postępuje się z palmami mniejszymi. Te albo chowa się za krokiew pod dachem domu, albo zatyka za świętym obrazem wiszącym w pokoju. Palemka za obrazem musiała tam pozostać aż do następnej Wielkanocy. Dopiero wtedy paliło się ją w piecu, gdyż zwyczaj zabraniał jej wyrzucania.
Monika Bisek-Grąz, kulturoznawczyni z Uniwersytetu Opolskiego, potwierdza, że tradycja przypisuje poświęconej palmie właściwości ochronne. – Palma za krokwią miała chronić dom od uderzenia pioruna. Ludzi i zwierzęta przed złymi wpływami, a całemu gospodarstwu zapewnić urodzaj – mówi dr Bisek-Grąz. Do dziś w niektórych regionach diecezji legnickiej znany jest zwyczaj połykania bazi z palm, co ma mieć lecznicze działanie. Dawniej zdarzało się, że osoba, która przyniosła palmę z kościoła, biła nią domowników na pamiątkę chłostania Chrystusa. Zdarzało się, że w związku z tym pod kościołami dochodziło do prawdziwych bitew na palmy, dlatego zakazano tego zwyczaju.
Nowina głoszona w oficerkach
Wielkanoc u łużyckich Serbów to największe święto w roku. Zarówno górno-, jak i dolnoserbskie obyczaje aż pęcznieją od zwyczajów i tradycyjnych zachowań zarezerwowanych wyłącznie na święto Zmartwychwstania Pańskiego. I tutaj istnieje ponadtysiącletni zwyczaj kolorowania jajek. Jak wyjaśnia Iwona Karwowska, etnograf z Muzeum Narodowego w Szczecinie, autorka wystawy „Serbołużyczanie. Historia, kultura, tradycja”, na Łużycach pisanki traktowane były przede wszystkim jako podarunek dla dzieci chrzestnych. – Jeszcze w latach 50. ub.w. do barwienia jaj stosowano wyłącznie naturalne barwniki: łuski cebulowe, buraki, zielone żyto. Obecnie pisanki łużyckie powstają głównie metodą batikową poprzez wielokrotne nakładanie wosku albo po prostu dzięki barwnikom chemicznym. Największą atrakcją serbołużyckich świąt Wielkiej Nocy są legendarne konne procesje – Křižerjo. Tradycja ta wywodzi się z XVI-wiecznych pochodów konnych zwiastujących Zmartwychwstanie Pańskie. Jak podają źródła historyczne, pierwsi křižerjo pojawili się w 1541 r. w rejonie wsi Kulow/Wittchenau. W późniejszych zaleceniach dla křižerjo znalazły się takie wskazówki, jak ukończony 14. rok życia, godne uczestnictwo w życiu Kościoła, zakaz spożywania alkoholu i czynny udział w modlitwie i śpiewie. W pochodzie mogą brać udział wyłącznie mężczyźni.
– Dla nas, współczesnych obserwatorów tej tradycji, najciekawszy jest strój jeźdźców – wszyscy ubrani są w surdut, cylinder i oficerki – mówi Iwona Karwowska. Co ciekawe, obyczaj ten jest charakterystyczny wyłącznie dla katolickich wspólnot Serbów łużyckich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.