Przeżywanie religijności w dużych grupach daje poczucie siły. Ale by poczuć się w domu potrzebna jest mała wspólnota.
Koniec Plebanii jest faktem, a następca, czyli Galeria, nie cieszy się już tak wielką popularnością i z tygodnia na tydzień ogląda go coraz mniej widzów. Czyżby nowy serial nie uosabiał marzeń i tęsknot? Bardzo prawdopodobne. Mało kto bowiem myśli o galerii jako miejscu, gdzie się żyje. Tam się idzie, załatwia swoje sprawy, czyli kupuje, i wraca do domu. To właśnie dom jest miejscem, z którym związana jest większość naszych marzeń i tęsknot. Plebania takie miejsce pokazywała. Miejsce, gdzie nie przychodzi się po coś, ale miejsce gdzie tak po prostu się żyje.
Tęsknota za domem niejednokrotnie gna człowieka dziesiątki, a nawet setki kilometrów. Gotowi jesteśmy znieść niewygody podróży, pozbawić się snu, zdać na kiepskie jedzenie w przydrożnych barach, byle tylko na kilka godzin, a najlepiej dni, móc zasiąść do stołu ze świadomością że czas się zatrzymał, cieszyć się bliskością innych, rozmawiać o wszystkim – czyli po prostu być. Bez spoglądania na zegarek beztrosko trwoniąc czas, patrząc sobie w oczy bez lęku, że ktoś odkryje w nich ból, strach czy zmęczenie. Bo przecież w tym byciu nie chodzi tylko o radość. Ale też chodzi o to, by nikt na siłę nie próbował wyciągać ze mnie skąd ten ból, strach i zmęczenie, pozwalając mi być z nimi wśród innych i będąc z tym wszystkim, co we mnie siedzi.
Mamy takie miejsce. Piszę w liczbie mnogiej, bo chodzi o dziesiątki, jeśli nawet nie setki ludzi. A zaczęło się od prostej deklaracji. Ściany wymalowane, podłoga nowa. Nic więcej dać wam nie możemy. Jeśli to wam odpowiada, przyjeżdżajcie. Więc pojechaliśmy i zostaliśmy. Bo zamiast mebli i wyposażenia kuchni dostaliśmy coś, czego wielu nie miało. Poczucie bycia w domu. Przeczucie, jakie kazało nam tam zostać, potwierdzone zostało po latach. Przygotowując rekolekcje wakacyjne znalazłem wskazówkę Sługi Bożego Księdza Franciszka Blachnickiego (za kilka dni rocznica śmierci). Zalecał, by diakonia oazy oczekiwała na uczestników i przyjęła ich, jak przyjmuje się gości do domu. Chyba dobrze wywiązaliśmy się z tego zadania, bo kiedyś jedna z uczestniczek wyznała na zakończenie, że jeszcze nie zdjęła z ramion plecaka, a poczuła się jak w domu.
Przez długi czas spoglądaliśmy na jedno z otaczających wzgórz, gdzie stał samotny, stary dom na Polance i zastanawialiśmy się, czy go nie kupić. Marzyliśmy o zwróconej ku potokowi werandzie, saloniku z kominkiem, kaplicy i bibliotece… Nad drzwiami miał być zaczerpnięty z Psalmu napis: „Bóg dom gotuje dla opuszczonych”. Za każdym razem, gdy po przeciwnej stronie wzgórza idę na Gorc i spoglądam na Polankę, marzenie odżywa i coś w sercu kłuje. Kiedyś, w rozmowie z gospodarzami, powiedziałem, że bez takich miejsc w przyszłości Kościół nie będzie mógł normalnie funkcjonować.
Nie wycofuję się z tego twierdzenia. Przeżywanie religijności w dużych grupach daje poczucie siły. Ale by poczuć się w domu potrzebna jest mała wspólnota. Pozbawiona anonimowości, gdzie każdy znany jest z imienia i gdzie dla każdego jest czas. Jeżeli takich miejsc zabraknie pokolenie bezdomnych zacznie szukać domu gdzie indziej. Być może już zaczęło szukać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).