Monika pokazuje,  że można żyć dla Boga z umalowanymi ustami, w modnych ciuchach
Monika pokazuje, że można żyć dla Boga z umalowanymi ustami, w modnych ciuchach
Grzegorz Płaczek

Żołnierz na szpilkach

Brak komentarzy: 0

Joanna Juroszek

publikacja 17.04.2015 06:00

Żyłam tak obok, tak samolubnie, tak skupiona na sobie. Tyle razy Go ukrzyżowałam, tyle razy Go zabiłam, oplułam, świadomie o Nim źle mówiłam, wyśmiewałam… Dlaczego oni dziękują za kogoś takiego jak ja?

Supermakijaż. Piękna fryzura. Modne ciuchy. Uśmiech na twarzy. Żona Daniela i mama 18-letniej Dominiki. Monika Wiśniewska z Tarnowskich Gór. Nawrócona.

Świeczka z Maryją

Spotykamy się u niej w pracy. Elegancki salon, w którym wykonywane są zabiegi kosmetyczne i medyczne. Wchodzimy do jej biura. Na ścianie różaniec, na tablicy – obrazki świętych. Dostaję kawę, tiramisu i na dwie godziny zamieniam się w słuch. – Jedz i pij, a ja będę opowiadać – zachęca. Proponuję to samo: jedz, pij i… czytaj.

Zaczyna się standardowo. Bo Monika, jak większość, pochodzi z wierzącej rodziny. W swoim parafialnym kościele razem z ks. Piotrem Kalką, obecnym proboszczem w kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tarnowskich Górach, zakładała oazę. W jej parafii Królowej Pokoju – o której dziś mówi, że jest „jedną z najcudowniejszych parafii” – gdy miała 15, 16 lat, tworzyła zespół młodzieżowy. Grała na fortepianie, śpiewała, modliła się. Było miło, wesoło, blisko Kościoła. Potem była na spotkaniu z papieżem w Gliwicach, w Częstochowie… Jednak nim umarł św. Jan Paweł II, jej pielgrzymki się skończyły. Na studia wyjechała do Katowic do Szkoły Filmowej. Zaczęła negować Boga, a niedziela stała się kolejnym dniem, w którym można było zrobić projekt na uczelnię, pobyć ze znajomymi, pójść na imprezę.

Monika świetnie się uczyła. Jako pierwsza na roku dostała pracę w telewizji. Dużo tworzyła, jeździła na festiwale, śpiewała. Miała spełnione życie, co przypisywała tylko sobie. – Ale cały czas, jako ta artystyczna dusza, czułam, że ślizgam się po powierzchni. Oczywiście w ogóle nie patrzyłam w stronę Kościoła. Tylko najpierw wróżka, potem trochę buddyzm, feng shui, wywoływanie duchów, żeby zobaczyć, co się wydarzy. To otworzyło mi bramę w świat, którego nie byłam świadoma – przyznaje. Nie wierzyła w szatana, po prostu się bawiła.

Na studiach została mamą. Nie było jej łatwo. Córka całkowicie zmieniła jej plany. Kiedy dziewczynka miała pół roku, zaczęła bardzo poważnie chorować, podejrzewano u niej nowotwór, leczono ją na endokrynologii. Monika wpadła w bardzo depresyjny stan. W 2001 r. to u niej wykryto guza mózgu. Nieoperacyjnego. Kończyła studia w toku indywidualnym, pracowała, wychowywała dziecko. Gdzieś w środku ciągle jednak czuła tęsknotę, pustkę. Jej mąż był i jest osobą wierzącą, prawie co niedzielę w domu były awantury o pójście na Mszę. Monika, zmuszona, chodziła czasem do kościoła, gdzie totalnie się nudziła. Do czasu...

Był 6 grudnia 2013 r. Przyjaciółka Moniki, Ania, która należy do Domowego Kościoła, zabrała ją do SPA do Bielska. – Wieczorem weszłyśmy do pokoju, Ania wyciągnęła pomarańcze, delicje, świeczkę i mówi: „A, tak chciałam, żebyśmy miały nastrój w pokoju, więc przywiozłam świeczkę, ale miałam tylko świeczkę z Maryją”. Zapaliła ją. Rozmawiamy i rzucam: „Ania, dziś mikołajki, taki fajny prezent, jesteśmy sobie w SPA, dokładnie pół roku po moich urodzinach, bo urodziłam się 6 czerwca, patrz, prawie dziecko diabła”. Ania spoważniała i powiedziała: „Nigdy tak nie mów, jesteś dzieckiem Boga!”. Takie zwykłe zdanie, które słyszałam tysiące razy, tak niesamowicie mnie dotknęło, że aż mnie zatkało – wspomina. Prawie do rana rozmawiały o Bogu, płacząc, śmiejąc się. Coś zaczęło się zmieniać.

Wróciła do domu, wygrzebała z półki Pismo Święte, które dostała w dzień ślubu od ks. Piotra, i bezwiednie zaczęła je przeglądać. Chciała znaleźć też swój medalik z I Komunii św. Szukała tam, gdzie zawsze trzyma biżuterię. Znalazła łańcuszek bez medalika. Nigdy wcześniej go nie nosiła ani nie ściągała z łańcuszka. Przekopała cały dom, medalika do dziś nie znalazła. Nieśmiało zaczęła chodzić do kościoła, ale daleko było jej do Boga. W styczniu 2014 r. Ania zaproponowała jej udział w Tyskim Wieczorze Uwielbienia.

– Zastanawiałam się, co to jest, czy chcę tam jechać, czy w ogóle te klimaty mnie kręcą. Wtedy bardzo zaczęła psuć się nasza relacja małżeńska. Jakoś w styczniu mój mąż mi powiedział, że w naszym domu nie ma Boga. I zaraz po tym spadł krzyż, który wisi na drzwiach. Ani nie było przeciągu, ani nikt nie zamykał tych drzwi. Oczywiście można powiedzieć, że to przypadek. Można, ale jaki dziwny…

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 1 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..