Dzieci z krainy stepów

Tam widok osamotnionych dzieci wędrujących po ulicach i żebrzących za jedzeniem, które zbierają ze śmietników, nikogo nie dziwi. – Jak im pomóc? – to pytanie, które spędza sen z powiek ks. Wiktorowi Dziurdzi, pochodzącemu z Płocka misjonarzowi, salezjaninowi.

Reklama

Dzieci z krainy stepów   Archiwum ks. Wiktora Dziurdzi SDB Ks. Wiktor Dziurdzia razem ze swoimi wychowankami. Tak dzieje się w Mongolii – kraju stepów i jurt. Choć jest to państwo o terytorium pięć razy większym od Polski, mieszkają w nim zaledwie trzy miliony ludzi. Ks. Dziurdzia był pierwszym europejskim misjonarzem, który sześć lat temu dotarł do tego środkowoazjatyckiego państwa. Obecnie mieszka w Ułan Bator – najzimniejszej stolicy świata. Tam zajmuje się głównie dziećmi i to tymi najbiedniejszymi z biednych, które na co dzień żyły na ulicy, wysypiskach śmieci czy w kanałach ciepłowniczych. Trafiają one do placówek prowadzonych przez misjonarzy, gdzie dostają drugie życie.

Nie jestem panem

– Dom misjonarza jest tam, gdzie jego serce. Jeśli ktoś kocha kraj, w którym pracuje, kocha tych ludzi, to jego dom jest właśnie tam. Mój jest w Mongolii – mówi ks. Wiktor, który półtora miesiąca temu przyleciał do Polski, aby podratować swoje zdrowie i przejść niezbędne operacje. – Starczy tego odpoczynku, dzieciaki czekają – mówi z uśmiechem misjonarz. Od 2001 r. salezjanie prowadzą w Mongolii kilka ośrodków dla dzieci w tym: sierociniec, szkołę techniczną oraz centrum młodzieżowe. Pomagając dzieciom, zapewniają im wykształcenie, dach nad głową i wyżywienie.

– Zdarza się, że misjonarz jedzie do dalekiego kraju z przekonaniem: „to ja was będę uczył”. Na początku sam miałem takie przekonanie i tak działałem. Ale ludzi to nie przyciągało i szybko to oni zaczęli mnie uczyć, mówiąc: „Ojcze, czemu Ty taki jesteś? My jesteśmy stąd, żyjemy tu i wiemy, jak pewne rzeczy zrobić. Posłuchaj nas” – wspomina ks. Wiktor. – Teraz patrzę na siebie inaczej: „Jestem misjonarzem i chcę razem z wami wzrastać. Na tyle, na ile mogę, chcę uczyć was o Panu Bogu. Ale chcę od was także się uczyć. A wierzyć, to nie znaczy tylko się modlić, to znaczy też szanować i kochać drugiego człowieka. Jestem misjonarzem, ale nie jestem panem, którego należy słuchać. Dopiero traktując ich na równi ze sobą, mogę być przez nich szanowany i lubiany.

Tysiące na ulicy

Jak dzieci trafiają na ulicę? Powody są różne. Wyganiają je rodzice, a czasem same odchodzą. Te starsze często decydują się na taki krok, aby  w ten sposób odciążyć finansowo swą rodzinę. – Na ulicy są tysiące dzieci, nie sposób wszystkim pomóc, bo najpierw musielibyśmy pomóc rodzinie, gdzie jest alkohol, przemoc i bieda – wyjaśnia misjonarz. Przyznaje, że najtrudniej jest mierzyć się z zaburzeniami rozwojowymi u dzieci, które były setki razy bite, poniżane i gwałcone. Jak zaznacza, jego praca misyjna to przede wszystkim wychowanie i edukacja, bo bez niej nie ma szans na normalne życie i przyszłość. – Przygarniając dziecko do ośrodka, trzeba z nim być i je zrozumieć. Tu nie wystarcza teologia. Najpierw trzeba do dziecka trafić, być pedagogiem i psychologiem. Pokazać, co znaczy miłość, przyjaźń. Dopiero później, gdy dziecko wie, że ktoś je kocha i ono umie już kochać, mogę powiedzieć mu: „Wiesz, jest jeszcze Pan Bóg, dla którego jesteś bardzo ważny”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama