Dwa tygodnie przed początkiem sezonu National Football League w USA, telewizyjny kanał sportowy ESPN wyemitował specjalne wydanie niedzielnego programu porannego, w którym analizowano, dlaczego trzeci rozgrywający drużyny Denver Broncos, Tim Tebow, stał się ostatnio najbardziej kontrowersyjną postacią w amerykańskim sporcie
Dzieli opinię publiczną nawet bardziej niż uciekające się do fauli i prowokacji na boisku wielkoludy z NBA; bardziej niż nagminnie używająca wulgaryzmów Serena Williams. Jest uznawany nawet za bardziej kontrowersyjnego niż wszyscy ci gwiazdorzy NFL, którzy w efekcie rozlicznych romansów mają po kilkoro nieślubnych dzieci z różnymi kobietami. Dlaczego Tebow – i tylko on – wzbudza takie emocje? Dlaczego to o Tebowie „komicy” mówią, że chcieliby go odstrzelić?
Drobna podpowiedź: nie ma to nic wspólnego z otwierającą się przed Tebowem karierę rozgrywającego w lidze profesjonalnej.
Dla czytelników, którzy nie śledzą rozgrywek NFL, wyjaśnię, że Tebow jest zdobywcą pucharu Heismana (najbardziej prestiżowa nagroda indywidualna przyznawana od 1935 roku najwybitniejszemu zawodnikowi w amerykańskim futbolu akademickim), który przyczynił się do dwukrotnego zwycięstwa drużyny Uniwersytetu Floryda w krajowych mistrzostwach akademickich. Wielu uważa Tebowa za najlepszego rozgrywającego w historii futbolu uniwersyteckiego. Równocześnie słychać też sporo głosów sceptycznych co do tego, czy jego umiejętności zaowocują karierą profesjonalną. Według kolegów z drużyny jest świetnym kumplem, jest też bardzo pracowity. Jednak nie w faktach z zakresu jego sportowych dokonań należy szukać odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego tak wielu ludzi darzy Tima Tebowa irracjonalną nienawiścią.
Tebow jest synem pastora ewangelikalnego i spędza część swoich wakacji pracując z ojcem na misjach w Filipinach. Zasłynął tym, że podczas gry dla Uniwersytetu Floryda wystąpił na boisku z siglami biblijnymi wypisanymi białym kolorem na paskach eye-black (czarna substancja, którą sportowcy nakładają pod oczami dla zredukowania refleksów słońca). Nie waha się przed publicznym dzieleniem się swoją wiarą na inne sposoby: odwiedza w szpitalach chore dzieci; w wywiadzie telewizyjnym otwarcie powiedział, że jest prawiczkiem i wierzy w sens czekania ze współżyciem seksualnym do ślubu; razem ze swoją matką nagrał reklamę pro-life, która była wyświetlana w czasie finału Super Bowl. Nie ma najlżejszego choćby dowodu na to, żeby Tebow, narzucał się ze swoimi poglądami komukolwiek ze swojej drużyny, bądź manipulował niczego nie podejrzewającą publicznością.
I o ile katolicy mogliby mieć nieco zastrzeżeń do jego teologii w niektórych punktach, to jednocześnie nie znam żadnych faktów, które nie pozwalałyby przypuszczać, że Tim Tebow usiadłby z mądrym katolikiem do poważnej rozmowy o tym, w jaki sposób Bóg dokonuje zbawienia. Chłopak umiejący zdobyć sobie szacunek w strefie wolnej amerykanki, którą pod względem moralnym i kulturalnym jest szatnia futbolistów NFL (nie wspominając już o Południowo Wschodniej Konferencji, mającej jeszcze mniej wspólnego z klasztorem kartuzów) prawdopodobnie będzie na siłach, by wziąć udział w poważnej dyskusji dotyczącej jego rozumienia sposobów, jakie Bóg przygotował dla zbawienia ludzi nie wyznających wprost wiary w Jezusa i Boga Ojca.
Nie, Tim Tebow jest obiektem irracjonalnej nienawiści bynajmniej nie dlatego, że jest kiepskim rozgrywającym na poziomie NFL albo odrażającym dziwakiem, czy też bezczelnie i nachalnie uprawia prozelityzm. Jest po prostu chrześcijaninem i nie wstydzi się tego, a jego spokój i przyzwoitość w obliczu chrystofobów usiłujących przyprawić mu gębę, doprowadza ich do wściekłości. Innymi słowy Tim Tebow jest świetnym przykładem na to, dlaczego chrystofobia (neologizm utworzony przez światowej klasy specjalistę od porównawczego prawa konstytucyjnego J.H.H. Weilera, który sam jest ortodoksyjnym żydem) jest poważnym problemem kulturowym we współczesnych Stanach Zjednoczonych.
Jest zwyczajnie nie do wyobrażenia, żeby rozgrywającego, który byłby wyznawcą jakiejkolwiek innej religii: judaizmu, islamu, hinduizmu, buddyzmu czy sikhizmu (o ile tacy istnieją), traktowano z taką podłością, z jaką publicznie traktuje się Tima Tebowa. Tolerancja – ta cnota kardynalna kultury radykalnego relatywizmu wydaje się nie obejmować ewangelikalnych chrześcijan. A jeśli nie obejmuje ewangelikalnych chrześcijan, którzy nie przepraszają za to że żyją i głoszą swoją wiarę w Jezusa Pana i Zbawiciela, i którzy angażują się na rzecz godności ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci, nie będzie też obejmować katolików, którzy przecież głoszą to samo i podzielają te same zasady moralne. Cokolwiek sądzimy o teologii zbawienia Tima Tebowa, zarówno on jak i autentyczni katolicy skazani są na to, by być celem do strzału dla chrystofobów.
Gdziekolwiek ewangelia jest głoszona żarliwie, wywołuje sprzeciw. Ostatecznym źródłem tego sprzeciwu jest Zły, ale wiemy przecież jaki będzie jego los. Nie wiemy natomiast, jak miałaby przetrwać demokracja przy tak szeroko rozpowszechnionej chrystofobii.
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
tłum. Magdalena Drzymała
odDymarkow
Czcij rodzinę. Czcij życie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.