Czy zamieszczać swoje teksty w piśmie, które nie cofa się przed kpinami w bardzo złym guście z krzyża i Jezusa Chrystusa?
"Szymon wrócił!" - ucieszyła się moja znajoma. Chodzi o Szymona Hołownię i tygodnik "Newsweek". Bo rzeczywiście, w iluś kolejnych numerach nie pojawiały się jego teksty. Jeszcze tydzień temu pytałem publicznie: "Czy Szymon Hołownia nadal faktycznie jest związany z Newsweekiem? Od jakiegoś czasu nie ma tam jego tekstów, blog (choć reklamowany na głównej stronie Newsweeka) nie aktualizowany od maja... Tylko w stopce redakcyjnej pisma widnieje jego nazwisko...".
Odpowiedź na moje pytanie otrzymałem w najnowszym numerze. Jest w nim felieton Szymona.
Szymon włącza się nim w ogólnonarodową dyskusję o liderze zespołu, którego nazwę Tomasz Olbratowski wymawia "Bebechmłot". Zdaniem Hołowni "Cała Polska nie wie, jak Nergala jeść". Znany dziennikarz wyjaśnia również, dlaczego nie zamierza debatować z jegomościem, który (przypomnę) według jednego z sędziów drąc publicznie Pismo Święte i obrażając chrześcijan uprawia "swoistą formę sztuki". Szymon ustala, że nasz kraj nie jest już chrześcijański, argumentując, że "Chrześcijaństwo, w którym wolność odkleja się od miłości, nie jest chrześcijaństwem, jest karykaturą". Pyta też, czy nasi biskupi wiedzą, że "to sobą musimy się zająć w pierwszej kolejności - i to szybko - a nie nim"...
Szymon ogłasza, że nie ogląda programów z Nergalem, nie czyta wywiadów z nim. Podkreśla także: "Nie pisałem felietonu do tego numeru "Newsweeka", który go gościł na okładce".
Czyli coś się wyjaśniło. Przynajmniej to, dlaczego tydzień temu tekstu Hołowni w tygodniku nie było. Ale natychmiast pojawił się nowy problem. I to duży. Ponieważ streszczany przeze mnie felieton Szymona Hołowni znalazł się w numerze "Newsweeka", którego okładka dla mnie jest tak ohydna i odstręczająca, że nawet nie próbowałem jej opisywać słuchaczom w radiowym przeglądzie prasy. A kilkanaście stron przed tekstem Szymona jest tego, co na okładce, znacznie więcej jako ilustracja do wywiadu z tym samolansującym się politykiem.
Czy obecność tekstu Szymona w tym numerze świadczy o jego aprobacie dla płaskiej antychrześcijańskiej prowokacji z udziałem polityka, który nawet w nazwie założonego przez siebie ugrupowania zajmuje się wyłącznie promowaniem samego siebie?
Gdybym był Szymonem Hołownią, od dawna miałbym poważny dylemat, czy - patrząc na to, co od pewnego czasu wyprawia redakcja polskiego "Newsweeka" - nadal firmować rzecz całą swym nazwiskiem. Czy zamieszczać swoje teksty w piśmie, które nie cofa się przed kpinami w bardzo złym guście z krzyża i Jezusa Chrystusa?
W takiej sytuacji bardzo szybko pojawiłaby mi się myśl (a może pokusa?), aby czym prędzej odciąć się od całego przedsięwzięcia, wycofać nazwisko ze stopki redakcyjnej, wygłosić szereg ostrych wypowiedzi piętnujących pismo itp. Ale, jak znam siebie, równie szybko pojawiłaby mi się myśl (a może pokusa?), aby mimo wszystko nie oddawać tego niewielkiego przyczółka, pozwalającego dotrzeć z chrześcijańskim przekazem do konkretnej grupy odbiorców, nie pozwolić, aby zostali pozbawieni nawet tej odrobiny kontaktu z myśleniem katolickim, nie zostawiać ich taplających się wyłącznie w sosie złożonym z treści "wolnych" od Chrystusowego orędzia o zbawieniu?
Stałbym więc przed niesłychanie trudnym pytaniem, na które odpowiedzi szukał już niejeden: "Być albo nie być?". Być albo nie być w takim "Newsweeku", skoro wiara nie jest dla mnie ozdobnikiem, ale sprawą fundamentalną?
Chciałem sobie na koniec z ulgą westchnąć "Na szczęście nie jestem Szymonem Hołownią". Ale czy mogę? Czy mam podstawy, aby tak wzdychać? Czym się różni sytuacja Szymona Hołowni w "Newsweeku" od mojej sytuacji, jako chrześcijanina, katolika, we współczesnym świecie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).