Obywatelski projekt zakazujący aborcji wymaga parlamentarnych poprawek Niezależnie od wyników głosowania nad projektem, sam fakt zgłoszenia inicjatyw o tak dużym oddolnym poparciu ma szansę ostudzić zapał środowisk chcących zliberalizować prawa dotyczące rodziny i ludzkiej seksualności - uważa psycholog dr Szymon Grzelak.
Dodaje jednak, że „propozycja zmiany ustawy zgłoszona przez Fundację Pro zawiera kilka istotnych błędów, które powinny być usunięte przez posłów lub senatorów uważających się za obrońców życia".
Obywatelski projekt o zmianie ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży jest ogromnie ważnym wyrazem przekonania wielu Polaków, że dziecku należy się prawna ochrona od momentu poczęcia – i to niezależnie od jakichkolwiek dodatkowych okoliczności.
Fakt zebrania tak wielu podpisów pod projektem ma tym większe społeczne znaczenie, że w ostatnich latach w dyskusji publicznej prowadzonej w dominujących mediach w dużo większym stopniu obecne były argumenty środowisk zmierzających do liberalizacji ustawy niż środowiska obrońców życia.
Poprzednia, aktywnie wspierana przez posła Marka Jurka, inicjatywa ustawodawcza dążąca do zaostrzenia przepisów broniących życia, miała o tyle słabszą wymowę, że pochodziła ze środowisk politycznych, a nie bezpośrednio ze społeczeństwa.
Niezależnie od wyników głosowania nad projektem o zmianie ustawy o planowaniu rodziny sam fakt zgłoszenia inicjatywy o tak dużym oddolnym poparciu ma szansę ostudzić nieco zapał środowisk liberalnych obyczajowo do wprowadzania kolejnych zmian liberalizujących prawo odnoszące się do spraw rodziny i ludzkiej seksualności.
Niestety propozycja zmiany ustawy zgłoszona przez Fundację Pro zawiera kilka istotnych błędów, które powinny być usunięte przez posłów lub senatorów uważających się za obrońców życia w toku prac komisji parlamentarnych. Podstawowym błędem to, że zmiana ustawy oznaczałaby likwidację obecnej podstawy prawnej dla szkolnych zajęć „Wychowania do życia w rodzinie”.
Ten szkolny przedmiot jest od kilkunastu lat solą w oku przeciwników obrony życia, a zarazem zwolenników liberalnej edukacji seksualnej. Założenia przedmiotu, czyli jego podstawa programowa, ukazują rodzinę jako małżeństwo mężczyzny i kobiety, pokazują wartość wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem, wierności jednemu partnerowi przez całe życie, przedstawiają w pozytywny sposób wiedzę o płodności kobiety i mężczyzny i piękno ludzkiego życia od jego poczęcia.
Takie ujęcie przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie” odpowiada większości polskich rodziców i wszędzie tam, gdzie jest dobrze realizowane, stanowi cenne wsparcie dla rodziców w wychowaniu ich dzieci w szacunku dla tradycyjnych wartości rodzinnych. Liczne dowody z badań naukowych przeprowadzonych w Polsce, USA i wielu innych krajach pokazują, że szkolna edukacja wspierająca rodzinę poprzez uczenie młodzieży postawy wstrzemięźliwości seksualnej, wierności czy szacunku dla życia od poczęcia, może mieć znaczący wpływ nie tylko na mentalność młodego pokolenia, na jego poglądy i postawy, ale także na zmniejszenie skali poczęć wśród nastolatek czy też ograniczenie zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową.
Od wielu lat głównym obszarem mojej aktywności zawodowej są zagadnienia ludzkiej seksualności oraz edukacji młodzieży w tym zakresie. Prowadzę liczne badania naukowe dotyczące skuteczności programów uczących młodzież m.in. postawy wstrzemięźliwości seksualnej, szacunku do życia ludzkiego itp.
Od początku wprowadzenia zajęć „Wychowania do życia w rodzinie” (czyli od 1999 roku) wspierałem system szkolenia nauczycieli przygotowywanych do prowadzenia tych zajęć wykładając zagadnienia psychologiczne i pedagogiczne na 250-godzinnych kursach organizowanych przez ośrodki doskonalenia nauczycieli. Znam dobrze historię tego przedmiotu. To dzięki Ministrowi Edukacji, profesorowi Handkemu oraz zaangażowaniu Teresy Król udało się przemodelować wprowadzone rozporządzeniem przez ministra Wiatra zajęcia z wychowania seksualnego na mądrze skonstruowaną ścieżkę programową „Wychowania do życia w rodzinie”
. Wysiłkiem wielu ekspertów związanych ze środowiskami prorodzinnymi udało się stworzyć zarówno podstawę programową przedmiotu, jak i szereg programów edukacyjnych, podręczników dla młodzieży oraz stworzyć system doskonalenia nauczycieli, w którym szkolenia do prowadzenia przedmiotu ukończyło do dnia dzisiejszego około 20 tys. nauczycieli.
Problemem tego przedmiotu nie jest to, że on istnieje. Nie jest nim także podstawa programowa, która jest dobra. Problemem jest niedostateczne zaangażowanie w sprawę prorodzinnej edukacji wielu kolejnych rządów. Z tego powodu przedmiot ten jest niedoinwestowany.
Brak środków na dodatkowe kursy doskonalące dla nauczycieli, brak inwestycji w badania naukowe nad coraz skuteczniejszymi programami edukacyjnymi, brak strategicznych działań prawnych wspierających prorodznną edukację (jak chociażby ograniczenie dostępności pornografii dla dzieci i młodzieży). Jeśli coś trzeba robić z „Wychowaniem do życia w rodzinie” to podnosić jego jakość walcząc o zachowanie obecnej nazwy, obecnej podstawy programowej i ustawowego umocowania w polskim prawie.
Liberalne obyczajowo środowiska szereg razy podejmowały nieudane próby likwidacji „Wychowania do życia w rodzinie”. Jedna z tych prób – dokonywana za rządów SLD – nie powiodła się chyba wyłącznie z powodu bardzo asekuracyjnej postawy rządu Millera wobec Kościoła katolickiego, którego poparcie było mu potrzebne na etapie wprowadzania Polski do Unii Europejskiej. Słyszałem później wypowiedzi ekspertów związanych z SLD, które wyrażały gorzki żal wobec polskiej lewicy, że będąc przy władzy nie miała odwagi postawić się Kościołowi katolickiemu i bliskim mu środowiskom, i zlikwidować „Wychowania do życia w rodzinie” wprowadzając w to miejsce liberalną edukację seksualną.
Retoryka lewicy jest od lat taka sama. We wszelkich wypowiedziach medialnych polityków i wspierających ich ekspertów „Wychowanie do życia w rodzinie” jest ośmieszane, a skala jego oddziaływania i jego rola wychowawcza i społeczna jest pomniejszana. Przykładem takiego podejścia jest powracające wciąż stwierdzenie: „Trzeba wreszcie wprowadzić w Polsce edukację seksualną”.
Gdyby przeciwnicy „Wychowania do życia w rodzinie” szczerze sformułowali swoje zamiary, powinni mówić: „Trzeba wreszcie zlikwidować ten prorodzinny, opartych na tradycyjnych wartościach przedmiot WDŻR i wprowadzić liberalną edukację seksualną, która nie wiąże małżeństwa z różnicą płci, miłości z rodziną, ani seksu z prokreacją”.
Istniejący i umocowany prawnie przedmiot WDŻR jest nie lada problemem dla zwolenników liberalno-lewicowego podejścia. Mają oni poparcie w środowiskach eksperckich Europy Zachodniej, mają oparcie w tendencjach obyczajowych dominujących w Unii Europejskiej, ale nie mają poparcia polskiego społeczeństwa. No i WDŻR to nie tylko zapis prawny, ale cała trudna do likwidacji machina obejmująca system szkoleniowy, armię przeszkolonych nauczycieli, wypracowane przez lata podręczniki. Z punktu widzenia przeciwników tradycyjnych wartości rodzinnych najprostszą drogą do ich celu ideologicznego jest likwidacja WDŻR. Jest to dużo łatwiejsze technicznie niż próby przekształcania w liberalną edukację seksualną przedmiotu mającego rozbudowane zaplecze ludzkie, materiałowe, eksperckie.
Oczywiście zajęcia z WDŻR bywają realizowane źle. Niektórzy nauczyciele nie realizują zapisanej w prawie podstawy programowej. Nie zmienia to istoty sprawy. W dzisiejszym świecie jeśli chodzi o edukację w sprawach miłości i seksualności nie może być w szkolnym programie próżni. Jeśli nie będzie obecnego WDŻR, to prędzej czy później wejdzie na to miejsce przedmiot o zupełnie innym obliczu.
A wtedy każdy zwolennik wartości tradycyjnych i chrześcijańskich, który przyczynił się do podważenia roli WDŻR lub wręcz do jego likwidacji będzie gorzko żałował, że miał swój wkład w otworzenie szerokiej drogi dla antyrodzinnej edukacji seksualnej. Mam wątpliwości czy nawet prawicowi posłowie i senatorowie są świadomi tego, co piszę powyżej. Oby byli.
Szymon Grzelak jest doktorem psychologii, badaczem zagadnień wychowania i profilaktyki problemów dzieci i młodzieży, autorem m.in. książki "Dziki ojciec. Jak wykorzystać moc inicjacji w wychowaniu".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.