Jak łatwo swoje małoduszne tchórzostwo nazywać wolą Boga.
Jakiś tydzień temu, msza. W pierwszym czytaniu historia, gdy król Saul zazdrosny o powodzenie Dawida wśród ludu usiłuje go zabić, a Jonatan, syn króla, wstawia się za nim. W homilii kaznodzieja nawiązuje do postawy Saula. Tworzymy sobie różne konstrukcje, które powodują, że drobiazg urasta do rangi nie wiadomo jakiego problemu – zauważa. I konkluduje: A wystarczyłoby porozmawiać, wyjaśnić...
Racja? Racja. Tak bywa. Wychodzę jednak z Mszy z poczuciem... Nie wiem jak to nazwać... Zabrakło mi spojrzenia na sytuację oczyma tego, którego zazdrosny król chciał zabić: Dawida. Głoszący homilię może oczywiście zawsze zwrócić uwagę na to, co uzna za słuszne. Tyle że mam wrażenie, nie od dziś, że w naszym katolickim podejściu do życia zbyt często drążymy w kwestii „moja wina” – znaczy, że ja powinienem coś w sobie zmienić – a zbyt rzadko, dostrzegając faktyczne ludzkie krzywdy, próbujemy będącym w takiej sytuacji dodać otuchy i stanąć po ich stronie Gorzej, można nawet odnieść wrażenie, że skłonni jesteśmy pouczać poniewieranych i bitych, że problem jest po ich stronie; że powinni zmienić swoje nastawienie, zrozumieć, potraktować to jako wolę Bożą, jak krzyż, który trzeba z miłością nieść. Bo to wygodniejsze niż narazić się silniejszym, niż wejść w jakiś spór... I chyba jedynym wyjątkiem od tej reguły stało się w ostatnich latach to wszystko, co związane z seksualnym wykorzystywaniem. Inne krzywdy jakby nie istniały. Jakby były przewrażliwieniem...
Tak, zanim zacznie się wyjmować drzazgę z oka brata trzeba dostrzec belkę we własnym. Tylko jeśli jest odwrotnie? Jeśli krzywdzony ma w oku tylko drzazgę, a belka tkwi w oku krzywdzącego? Czemu tego nie dostrzec? Gdzie w tym rzeczowy osąd sumienia? Jak to się ma do orędzia Ewangelii, w którym głosi się wyzwolenie ubogim, słabym, bitym, gnębionym, a bogatym, silnym i gnębiącym wymierzenie sprawiedliwości?
Pouczanie ofiar knowań i przemocy, a milczenie wobec sprawców takich działań więcej ma wspólnego z hinduizmem niż chrześcijaństwem. To tam funkcjonuje pojęcie karmy, prawda? Masz na co zasłużyłeś... W chrześcijaństwie, owszem, jest cierpliwe noszenie swojego krzyża, ale jednocześnie jasne wskazanie, po czyjej stronie uczeń Chrystusa powinien stanąć. Po stronie tego, który niesie krzyż, nie po stronie tego, który beztrosko wkłada go na ramiona innych...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.