Miał 44 lata, od 11 lat był katolikiem i w powszechnym przekonaniu to właśnie jego wiara skłoniła go do tego heroicznego czynu.
Dziś mogę powiedzieć, że Arnaud ocalił moje ciało, aby Chrystus mógł ocalić moją duszę – wyznaje Julie Grand, która cudem uszła z życiem, kiedy przed 5 laty w Trèbes podpułkownik żandarmerii Arnaud Beltrame zaproponował islamskiemu terroryście, że wymieni się za jednego z zakładników. Tym zakładnikiem była właśnie Julie. Podpułkownik Beltrame zmarł w szpitalu z poderżniętym gardłem. Miał 44 lata, od 11 lat był katolikiem i w powszechnym przekonaniu to właśnie jego wiara skłoniła go do tego heroicznego czynu.
22 stycznia rozpoczyna się proces wspólników marokańskiego terrorysty. Wczoraj do księgarń we Francji trafiła książka Julie Grand, w której dzieli się niezwykłą historią swego życia. Arnaud doprowadził mnie do Boga – wyznaje w wywiadzie dla katolickiego tygodnika Famille Chrétienne.
Choć ocalała z zamachu, do dziś odczuwa jego skutki. Pod względem psychicznym jest głęboko poraniona, nadal czuje dotyk przystawionej do głowy lufy, panicznie boi się o swoich bliskich. W ciągu ostatnich pięciu lat przeszła też jednak głęboką przemianę duchową, której kulminacją był chrzest w Wielkanoc ubiegłego roku. Pochodzi z rodziny ateistycznej, z wykształcenia była inżynierem, studiowała biologię, na świat patrzyła okiem przyrodnika, pogardzała wiarą chrześcijańską. Fakt, że Arnaud był katolikiem, nie robił na niej wrażenia. Kiedy jednak zmagała się z traumą po zamachu, przeczytała w jednej z książek, że ludzie wierzący lepiej zazwyczaj znoszą takie sytuacje i to ją zaintrygowało. Zaczęła szukać. Wierzący przyjaciele zachęcali ją do modlitwy. Przełomowy okazał się cudowny medalik z Rue du Bac. Otrzymała go od nauczycielki swej córki. I przekonała się, że jest to medalik naprawdę cudowny. Był niczym wyciągnięta dłoń Maryi. „Wtedy też przestałam się bać kapłanów” – wspomina Julie. Wybrała się do opactwa Lagrasse, z którym był związany podpułkownik Beltrame. Poszła na Mszę i po raz pierwszy w swym życiu zawierzyła się Bogu, a On dał jej doświadczyć swojej mocy.
Wiara zmieniła jej życie. „Dzięki niej – mówi w wywiadzie dla Famille Chretiénne – przestałam wszędzie widzieć zło i w nim tkwić. (…) Nadal mam traumę, ale wiara zmieniła znaczenie śmierci, a tym samym mojego życia. Mój naukowy umysł nigdy nie dałby mi takiego wsparcia miłości i nadziei, jakie daje wiara. Teraz mam również broń, która chroni mnie przed złem: obecność Chrystusa, miłość, wiarę i modlitwę. Moje codzienne życie byłoby nie do zniesienia bez modlitwy. Miłość i nadzieja, które w niej pokładam, ratują moją duszę. Leki na receptę nie rozwiążą wszystkiego. Żyję przeszłością, przyszłość mnie przeraża i potrzebuję odwagi każdego ranka, aby obudzić moją córkę, ale modlę się każdego dnia”. Dodaje, że modlitwa dała jej też nową umiejętność - potrafi być wdzięczna: „za to, że żyję, że spędzam czas z moją rodziną, że jesteśmy razem przy stole, że mogę głaskać policzek mojej córki, kiedy śpi. Kiedy nie miałam wiary, nie zdawałam sobie z tego sprawy. Po prostu cieszyłam się życiem”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.