Mamy siedem osób rannych, dwie z nich muszą iść do szpitala i nie wiemy, jak im pomóc.
Mała wspólnota chrześcijańska w Gazie, która od początku wojny chroni się przy kościele, teraz przeżywa szczególnie trudne chwile. „Czujemy wielki strach, ponieważ czołgi są na ulicy, przy której jest kościół, a strzelcy są rozstawieni w okolicznych domach” – mówi siostra Nabila Saleh. Chrześcijanie żyją pośród huku kolejnych bombardowań przy braku wody i światła, a w ich wspólnocie są też osoby ranne.
Zakonnica zaznacza, że wszyscy są wdzięczni, że wciąż żyją i mają nadzieję na szybki koniec wojny. Dzieci są zalęknione ciągłym ostrzałem i niełatwo jest je zebrać razem. Jedyną wspólną aktywnością było niedawne nagranie życzeń dla Papieża, a także w chwilach bardziej spokojnych modlitwa różańcowa w kościele. „Mamy siedem osób rannych, dwie z nich muszą iść do szpitala i nie wiemy, jak im pomóc. Ojciec Yusuf prosił o pomoc Czerwony Krzyż, ale nie wiemy, czy i kiedy będą w stanie dotrzeć” – mówi s. Nabila.
Zakonnica wraz i innymi chrześcijanami liczyła, że uda się im uniknąć ofiar. Od początku bowiem wszyscy wiedzieli, że w kościele chronią się chrześcijanie. Niestety wydarzenia z soboty przekreśliły jakiekolwiek resztki pewności, co do ich bezpieczeństwa. „Kobieta szła do toalety i zastrzelili ją, a my nie wiedzieliśmy, że są strzelcy na domie za nami. Jej córka też nic nie wiedziała; zobaczyła, że matka upadła i poszła zobaczyć, co się stało. Strzelili jej w głowę” – opowiada s. Nabila. Apeluje, by przywódcy tego świata otworzyli oczy na zniszczenie i śmierć dzieci. „Oni to widzą i nie mówią ani słowa o sprawiedliwości, a to boli bardziej niż wojna” – podkreśla zakonnica.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.