Są inni? Faktycznie. Historia ukształtowała ich dusze chyba inaczej.
Rosja to wielki naród - myślą i mówią czasem na Zachodzie... Hm: wielki? Dostrzegam w tym narodzie tylko dwie rzeczy wielkie: wielkie ego i wielkie zbrodnie, na które realizując swoje interesy ten naród jest gotowy... Nawet nie można powiedzieć, że zajmuje wielkie terytorium, bo nie zajmuje, ale niewoli inne narody....
Rosja to stan umysłu – można czasem usłyszeć u nas. Szczerze? Też tak uważam. Sam zresztą jakiś czas temu w jednym z komentarzy tak to ująłem. Nie do pojęcia bywa, jak stawiają sprawy, jak działają, do czego się odnoszą. I nie chodzi o to, jak bywają opisywani przez innych. Zwłaszcza jeśli to opis Ukraińców. Widać to także wtedy, gdy wsłuchać się w to, co sami mówią czy piszą. Warto zobaczyć i się zdziwić. Ot, użytkownik Aryo na X (Twitterze) zamieszcza czasem arcyciekawe z tej perspektywy materiały, nie tylko tłumacząc z rosyjskiego na nasze, ale i jeśli trzeba, wyjaśniając mało zrozumiałe dla nierosjanina wątki...
Tak, nieustannie się dziwię, choć właściwie... hmmm... niespecjalnie dziwić się powinienem. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że znam Rosję i Rosjan, ale rosyjskiego trochę liznąłem. Przez to też trochę rosyjskiej kultury bardziej popularnej. Dawno temu, kiedy słuchałem piosenek Wysockiego czy Żanny Biczewskiej (mój ulubiony Okudżawa to jednak inny temat, bo etnicznym Rosjaninem jednak nie był) uderzało mnie, jak często, zwłaszcza u tej drugiej, interpretatorki piosenek ludowych, pojawia się smutek i beznadzieja tak wielkie, że aż chce się krzyczeć. Tego nie ma w pieśniach z Polski. Ta, która wydaje mi się najsmutniejsza – "Deszcz jesienny deszcz" – jest w sumie o nadziei. Te kończące się śmiercią – „Rozkwitały pęki białych róż” czy „Do bytomskich strzelców” – owszem, kończą się wiadomością o śmierci ukochanego. Ale nie są opisem agonii. Co mają Rosjanie? Ano „Czarnego worona” (Czarną wronę). Upiorna w swojej treści pieśń, w której umierający na polu bitwy żołnierz rozmawia z krążącą nad pobojowiskiem i czyhającą na padlinę wroną. Zaczyna od „ja nie twój”, po czym wymienia, kogo jeszcze przed śmiercią chciałby pożegnać – matkę, ukochaną. Kończy się to wszystko frazą „widzę śmierć moja przychodzi, czarna wrono, już ja twój”. Brrr... Znam też czeską piosenkę, w której żołnierz żegna się z życiem, ale krążącej po pobojowisku wrony w niej nie ma.
A to nie wyjątek. Ot, wspomniana pieśniarka wykonywała też utwór, w której młoda dziewczyna słyszy od wiedźmy „utoniesz w dzień swojego ślubu”. Jej ukochany pociesza, żeby jej nie wierzyła. I żeby tak się nie stało, na rzece, którą trzeba było pokonać w dniu ślubu, zbudował most. Tyle że w ów dzień ślubu koń na nim się potknął i kobieta wpadła w toń. Tonąc żegna się z wszystkimi, a w ostatnich słowach do ukochanego mówi „nie było nam dane żyć ze sobą”. To tylko pieśń, ale z żalu aż serce ściska.... Albo inna, w której człowiek wspomina: "To było dawno, 17 lat temu". Jadąc powozem wziął z drogi dziewczynę. Poprosiła, żeby jej zaśpiewał, a ona jego melodię podchwyciła. To były szczęśliwe chwile. Przypadkiem drogą jechali kozacy. Ktoś głupio wystrzelił, prosto w pierś dziewczyny. Umierając wyznała, że uciekła żandarmom. No ale „złodziejka los” (po rosyjsku los jest rodzaju żeńskiego) tu ją dogoniła...
Uderzające, prawda? Wysocki też śpiewał o śmierci. Ot, w „Skałałazce” podmiot liryczny spada w przepaść (ale zdąży spadając zaśpiewać refren ;)), w jednej z piosenek o wojnie przyjaciel umiera i w odpowiedzi na „zapalimy?” podmiot liryczny słyszy ciszę, bo „on nie wrócił z boju”. Ale te ludowe czy na ludowo pisane są dużo bardziej przejmujące. Tchnące jakąś beznadzieją, jakąś okrutną nieuchronnością, przekonaniem, że przed złym losem nie da się uciec, że aż chce się wyć. Nawet jeśli nie są o umieraniu...
Ot, znana w Polsce lepiej pieśń „Bradiaga”. „Na stepach za dzikim Bajkałem” czy w innym tłumaczeniu „Gdzie Bajkał podnóża gór sięga”. Jak się pieśń kończy? Twój ojciec już dawno w mogile, w zimnej zakopany ziemi; a brat twój w dalekim Sybirze, dawno pobrzękuje kajdanami (dosłownie tak jest po rosyjsku). Albo też znana w Polsce swego czasu dzięki Czesławowi Niemenowi pieśń: „Dzwoneczek”. Nic takiego. O jadącym zaprzęgiem i słyszącym dzwonek. Jednak w trzeciej zwrotce w śpiewającym budzą się wspomnienia: przypomniałem sobie strony rodzinne, dalekie pola lasy, i w moich oczach, dawno już suchych, pojawiła się jak iskra łza. Trudno nie dopatrzyć się w tym ogromnej tęsknoty. Być może nawet jakiegoś zesłańca. Zaś w czwartej... Dźwięk dzwonka znika w oddali, tylko droga przed jadącym daleka, daleka (I woźnica już zamilkł a drogą rozsypuje się echo jak jęk – poetycko przetłumaczył tłumaczący pieśń na język polski).... Mało? Z mniej znanych wspomniana Żanna Biczewska śpiewa o żołnierzu, który dwadzieścia (dwadzieścia pięć?) lat odsłużył w carskiej armii. Przyjeżdża i ma pretensje do żony, że widać dobrze się jej bez niego żyło, bo tak młodo jeszcze wygląda. A ona mu odpowiada, że nie jest jego żoną, a sierotą, córką. Twoja żona - mówi - siódmy już rok spoczywa pod brzozą...
Czemu o tym piszę? O tym grającym w rosyjskiej duszy fatalizmie, który przegraną, poddanie uciskowi, bezsensowną śmierć nawet, traktuje jako konieczność przed którą nie sposób uciec? Myślę, że to pomaga zrozumieć postawę Rosjan, o której słyszymy czasem w doniesieniach z frontu. Że rosyjscy żołnierze źle wyekwipowani, niedożywieni, czasem bezmyślnie dowodzeni, rzucani do bezsensownych szturmów mimo wszystko nie cofają się i do końca walczą. Taki los, uciec się nie da, trzeba to (dla dobra ojczyzny?) przyjąć.
Przyznaję, taka postawa wobec tego, co faktycznie od człowieka niezależne – jak żywiołowe klęski, choroby i temu podobne – jest w moim odczuciu pięknym przykładem realizmu. Sęk w tym, że Rosjanie, inaczej niż narody środkowej czy zachodniej Europy, podobnie jak zrządzenia losu traktują wyroki swojej zwierzchności: nic z tym nie da się zrobić. Jakby to Bóg zdecydował tak a nie inaczej, a nie ludzie. Mało więc prawdopodobne, że w razie czego poprą takich, którzy w obecnej sytuacji faktycznie chcieliby coś zmienić. Raczej nawet kiedy ich mocno zaboli spuszczą głowę i powiedzą, że trudno, taki los, że tak już musi być...
Nieszczęsna ta rosyjska dusza..
PS. Chcącym lepszej ilustracji tego, o czym tu piszę polecam książkę „Egipcjanin Sinuhe” fińskiego pisarza, Miki Waltariego. To nie o Rosji i chyba nie z myślą o Rosji pisane. Ale postawa tytułowego bohatera bardzo postawę Rosjan wobec najgłupszej nawet władzy, przypomina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).