Nie jestem komentatorem politycznym, ale co się gdzie dzieje wiedzieć trzeba. Przeglądam więc różne źródła. Moją uwagę zwrócił z pozoru mało ważny szczegół…
Mało ważny? A może piekielnie ważny… Tak, tak. Bo piekło ma swoją szczególną metodę powracania do niby drobiazgów, które stają się wówczas piekielnymi sprawami, przerastającymi zwykłe wyobrażenie. Często tworzą się wtedy powracające kręgi zła napędzające jego oddziaływanie. O czymś takim niedawno pisałem po incydencie w Malni. Dziś, w innym zgoła kontekście, do tematu wracam.
Przede mną książka «Stromy do nebe» (jest także jej polskojęzyczna wersja «Drzewa do nieba») Ivana Fíli, czeskiego reportażysty operującego filmem, zdjęciem, słowem. Znamy się, mam jego książki. Potrafi w tłumie zwyczajnych ludzi wyszukać tych najciekawszych – w szerokim znaczeniu ciekawości ludzkiego świata. Jedną z postaci którą odnalazł, jest Erika Winter, licząca obecnie 93 lata życia. Granicznym punktem w jej życiu był rok 1938, kiedy to Hitler robił objazd zaanektowanych przez Niemców terenów.
W pogranicznym Cukmantlu (obecnie Zlate Hory) witać go miała społeczność i rządcy czeskiego miasteczka. Dziewięcioletnią Erikę wyznaczono, by wręczyła Hitlerowi bukiecik kwiatów. Dlaczego Erika? Nikt nie miał wątpliwości – była najładniejszą dziewczynką w mieście. Autor książki pisze tak: „Nie mogę oderwać od niej wzroku, zastanawiam się, jak to jest, kiedy całe długie życie zostaje zredukowane do jednej chwili. Tych kilka sekund, kiedy wręczyła despocie z wąsikiem kwiaty, które on potem gdzieś odłożył albo wyrzucił”.
A życie miała pełne cierpienia, ruiny kolejnych jego etapów i lata, które zamiast przynosić uspokojenie, stawały się kolejnymi piętrami bólu i poniewierki. Historie takie jak Eriki dotykają wielu ludzi. Niesamowite spiętrzenie wydarzeń, sekwencja przypadków i zda się przez kogoś układanych ciosów… To wszystko traci znamiona przypadkowości, a zakrawa na wyreżyserowaną całość. „Całe długie życie zostaje zredukowane do jednej chwili”.
Przede mną dwa ekrany, dwa źródła pozwalające oglądać co w świecie się dzieje. A działo się… Dzięki nim widziałem i słyszałem, co działo się w Warszawie w niedzielę 4 czerwca. Właściwie to nic ciekawego. Zacietrzewienie, brutalność, jeśli radość – to raczej uciecha, że można komuś dokopać, kłamstwa mówców, wulgarność języka – i tego „gwiazdkowanego” i tego „politycznego”.
Jedna rzecz mnie uderzyła jak pałka po głowie. Chodzi o „występ” dzieci i ich führerki uczącej i koordynującej powtarzany okrzyk „PIS do piekła”. Domyślam się, że owa pani, a pewnie i te dzieci w piekło nie wierzą. Tym gorzej dla nich i dla nas. To mogła być właśnie ta chwila, do której zostanie zredukowane ich życie. Jak dziewięcioletniej Eriki. Gorzej – ona była tylko narzędziem, kwiatki rekwizytem. One zaś aktywnie zła przyzywały.
Boję się o te dzieci, bo nie zdają sobie sprawy, że weszły na kruchy lód. Niektóre z nich przejdą na bezpieczny brzeg, niektóre jednak zostaną wciągnięte pod lód przez chichoczące piekło, które przywoływały dla kogoś. Ono przyjdzie do nich.
Powie ktoś, że to tylko dzieci, które dobrze się bawiły. Otóż nie. Nie każda zabawa jest zabawą. Przecież nie pozwolisz dziecku na wpychanie gwoździa do elektrycznego gniazdka, nieprawdaż? I jeśli nawet dla tych w Warszawie była to dobra zabawa, to przecie z piekłem zabawy nie ma. Wszystko staje się w pewnej chwili bardzo poważne i namacalnie obecne. A życie redukuje się do tej jednej chwili.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.