Niedziela, duża parafia w centrum dużego miasta. Pełen kościół, do Mszy wychodzi sam ksiądz. Tydzień później usługuje dwóch ministrantów, na oko studenci. Młodych chłopców brak. Być może testują nową grę komputerową, a może boją się, że służba przy ołtarzu to dziś niezły obciach.
To były czasy – wzdycha pewnie niejeden ministrancki senior, widząc coraz większe luzy w prezbiterium. Kiedyś o czytanie czy psalm toczyły się niemal walki w zakrystii. Każdy chciał pójść z ampułkami, przynieść lawaterz, a już najchętniej asystować z pateną przy rozdzielaniu Komunii. A dzisiaj chłopcy wolą częściej chodzić na nieroba – jak zdarza im się określać stronę prezbiterium, gdzie podczas Mszy są wyłącznie „stojakami”.
Slogan o wiejskiej szkole
Czasy się zmieniły, a wraz z nimi także pragnienia młodych chłopców. W niemal wszystkich parafiach (w dużych miastach i małych wioskach) widać gołym okiem, że ministrantów jest mniej niż 10 czy 15 lat temu. A przecież jeszcze niedawno dość popularne były opowieści o wiejskiej szkole, gdzie w najgorszym wypadku co drugi chłopak służy też do Mszy. – To slogan. Dziś nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością – przekonuje proboszcz parafii Matki Bożej Matki Kościoła w Lisowie ks. Kazimierz Bartosik. – Dzieci nie chcą się angażować, rodzice nie nadają im tempa. Jak przypominam sobie dawne czasy, to nam też się nie chciało, ale mobilizowali nas rodzice. Obecnie, jako dodatek do służby, chłopców mocno przyciąga sport – dodaje opiekun jednej z najbardziej sportowych grup ministranckich. Jego podopieczni trzykrotnie sięgali po tytuł mistrza diecezji gliwickiej w piłce nożnej.
Kryzys? Powalczymy!
Na stronie internetowej ministrantów diecezji gliwickiej widnieje zestawienie dekanatów i parafii, które aktywnie włączają się w inicjatywy diecezjalnego duszpasterstwa. W czubie tabeli plasuje się parafia św. Gerarda ze Starych Gliwic. Mogłoby się wydawać, że tam prowadzenie ministranckiej grupy to bułka z masłem. – Niestety, też mamy problemy, szczególnie z zachęceniem nowych chłopców. Ostatnio przyjęliśmy tylko dwóch kandydatów – opowiada opiekujący się grupą ks. Adrian Kaszowski. – Może kiedyś nadejdzie kryzys. Ale nie damy się. Powalczymy, żeby tak się nie stało – zapewnia. Owa walka w wielu przypadkach oznacza przygotowanie atrakcji, które są dodatkiem do służby. – Chodzimy wspólnie do sali gimnastycznej, gramy w piłkę, organizujemy ogniska, wyjścia do kina. Także dzięki temu wspólnota się integruje – mówi ks. Sebastian Bensz z parafii św. Wawrzyńca w Zabrzu-Mikulczycach.
Morinki wpadają na konto
Księża próbują też w niekonwencjonalny sposób zachęcać do służby. W parafii Bożego Miłosierdzia w Gliwicach od kilku miesięcy działa elektroniczny system zliczania obecności. Wszyscy ministranci mają magnetyczny brelok, który każdorazowo zbliżają do multimedialnego rejestratora znajdującego się w zakrystii. Zabawka przypadła chłopakom do gustu. W Bytomiu-Suchej Górze ministranci wspólnie z mariankami za każdą obecność otrzymują… pieniądze. – Ale to tylko wirtualna waluta – wyjaśnia ks. Marcin Wojtczak. – Uruchomiliśmy Suchogórski Bank Ministrantów i Marianek, który wypłaca morinki. Za te wirtualne pieniądze można coś kupić bądź wylicytować na zbiórkach. W ofercie są m.in.: słodycze, bilety do kina, teatru, akcesoria sportowe – dodaje ks. Marcin.
Akcja do Wielkanocy
Akcyjność działa niemal wszędzie. Kiedy trzeba się zmobilizować i przygotować służbę, na przykład z okazji przyjazdu biskupa, chętnych zwykle nie brakuje. – Podobnie sytuacja wygląda podczas Triduum Paschalnego. Chłopcy angażują się wtedy i pięknie służą – mówi opiekun ministrantów w tarnogórskiej parafii Matki Bożej Królowej Pokoju ks. Jacek Orszulak. – My, księża i animatorzy świeccy, coraz bardziej szukamy sposobów, by duszpasterstwo było kontynuowane nie na zasadzie akcyjności. Coraz trudniej jednak zmobilizować nowe osoby do systematycznej służby. Zwykle po Wielkanocy zapał ucieka. Mobilizacja następuje we wrześniu, a potem na Boże Narodzenie. Problemem są także częste zajęcia pozalekcyjne. Język angielski, kółko muzyczne, jazda konna… A jeżeli do służby nie zachęcą rodzice, to chłopcy po prostu nie przyjdą – dodaje.
Czasem wina leży też po stronie opiekunów i ludzi pracujących w kościołach. Podczas spotkań z ministrantami słychać narzekania na wrzeszczących kościelnych czy niemiłych organistów próbujących w zakrystii rozładować zły nastrój. Chłopcy skarżą się też na opiekunów, którzy na przykład zabraniają służby w nowych strojach, każąc ubierać dziurawe komże. A tu akurat w stronę prezbiterium spogląda ktoś wyjątkowy: mama, tata czy ładna dziewczyna, na widok której mocniej bije serce. I trochę wstyd. To być może błahostki, ale kto był ministrantem, zrozumie, że sprawa jest poważna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.