Mnożenie tego co dobre, radość żniw to obietnice, które mogą płynąć tylko z nieba, ale są zakorzenione w ziemi.
Wszyscy znamy te krainy, takie czy inne: gdzie panuje mrok, jakiś rodzaj udręki, mentalnej czy moralnej biedy, niepokoju, powikłań, z których po ludzku wyjść nie sposób… Ziemie Zabulona i Neftalego, gdzie prawo Dobrej Nowiny zdaje się nie działać, zderza się z grzechem wpisanym w życie całych pokoleń, z jakąś zapiekłością, zatwardziałością sumienia. Nie są to oczywiście krainy geograficzne, ale te wszelakie przestrzenie, gdzie przegrywamy, tracimy oddech, nikniemy. W poprzek naszych krajów, rodzin, serc.
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” – słowa proroctwa brzmią tym mocniej, że wydają się niemożliwe do spełnienia. Możemy się śmiać z samych siebie – samozwańczych pomocników-zbawicieli – ale są takie sytuacje, że od cudzego nieszczęścia zapiera nam dech i nie da się tego podsumować zręczną metaforą, nawet biblijną. Czy nie na tym jednak polega wiara, życie wśród braci i sióstr, że ten „naród kroczący w ciemności”, „mieszkańcy kraju mroków” to my? Że ten mrok, ta ciemność rzeczywiście istnieje, zagraża, niszczy?
Proroctwo, moc Bożego słowa – nie da się tego ogarnąć na trzeźwo, samym rozumem, bez tego nadmiaru cierpienia, które myli nasz krok, plącze zmysły, wpisuje się w każdą komórkę i ducha, i ciała. Słodki Jezus, który mówi do nas z wnętrza Biblii, nie znika tylko dlatego, że my przestaliśmy pojmować. Przykroiliśmy Go jakoś niepostrzeżenie do naszego całkiem wygodnego życia, nie ze złej woli nawet, ot, koleiny codzienności niosą nas tak gładko, nawet wyboje mamy oswojone. Świat, który wdziera się w to nasze życie (nagle, ale nie niespodziewanie) – wytrąca nas z równowagi, a może właśnie ją przywraca. Bo przecież tylko nam się wydawało, że jest w sumie ok, nie najgorzej.
Słowo Boże trafia i do rozdartych, i do przyzwyczajonych. „Dzień porażki Madianitów” przestaje być abstrakcją właśnie dlatego, że wskazuje na realne zaspokojenie realnych potrzeb, odwołuje się do konkretnych zdarzeń, ta radość ma znajomy kształt. Być może ci Madianici noszą różne przebrania, ale i myśmy posmakowali grozy ich najazdu – na swój sposób, w wymiarze własnego życia, w pokorze wobec własnych ograniczeń.
Mnożenie tego co dobre, radość żniw to obietnice, które mogą płynąć tylko z nieba, ale są zakorzenione w ziemi – bo pragniemy doświadczyć ich spełnienia na własnej skórze, pośród ludzi nam podobnych; i osobiście, i w jakimś wspólnotowym doświadczeniu. Globalnie. Kosmicznie. Nie zadowolą nas własny domek z ogródkiem i szczęście naszych dzieci. Chcemy więcej, szerzej, bardziej dogłębnie, ostatecznie – a to może zagwarantować tylko Bóg.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.